czwartek, 18 stycznia 2018

THOBBE ENGLUND „The Draining Of Vergelmer”



Metalville
Brzmi jak: gówno
Praca recenzenta jest niewdzięczna. Obojętnie, jak uważnie patrzysz pod nogi, gówno pojawi się i tak. Przyjdzie pocztą.
Nie wiedziałem, kim jest Thobbe Englund. Serio. Zobaczyłem zgrabne logo, całkiem spoko okładkę, pomyślałem „europower”. Bez zgrzytania zębami, co miało miejsce jeszcze parę lat wstecz. Inne gatunki metalu obecnie mnie irytują.
Już od pierwszych dźwięków wiedziałem, że będzie źle. Bo i od razu Thobbe zaczął się popisywać solówkami. Wielu gitarzystów tak czyni, solowe płyty wioślarzy to często rak, ale do kroćset, trzeba mieć w palcach ogień, by takowe nagrywać. Thobbe jest zaś niczym Tereska płaska jak deska, przyodziana w superobcisłą bluzę i ze stanikiem wypchanym skarpetkami. Tak, Thobbe sądzi, że jest Malmsteenem. Ba, nawet go coveruje! Żałosne pitolenie!
Dodam, że nieopatrznie włączyłem ten krążek w godzinach funkcjonowania rodzinki mej. „Tato, ale to jest słabe”. Córka swojego ojca szybko zauważyła różnice między Thobbe a słuchanym kwadrans wcześniej HammerFallem. Tu nie ma metalowych jaj ani riffów, dobrych melodii i klasowego śpiewu. Jest za to Joakim Brodęn jako gościnny chórkowicz i nasz bohatyr jako główny „wokalista”. Dochodzimy do sedna. Piąty (!!!) solowy krążek Englunda posklejany jest (moim skromnym zdaniem) z odpadów, których nie chciał Sabaton. Posiada jedną, za to ogromną zaletę: szybko się kończy.
www.facebook.com/thorbjorn.englund
Vlad Nowajczyk [0]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz