Bret Hard Records
Brzmi jak: niemiecka zajebistość
Zbroja osrana. Nie mogę się uwolnić od „Nothing But The
Truth”. Niemożliwe stało się możliwym, powrót tych już-nie-młodzieniaszków to
najlepsze, co w niemieckim thrashu słyszałem od dłuższego czasu. Ale po kolei.
Kiedyś byli jedyną młodą thrashową ekipą w Dojczlandzie. Ostro z tej okazji
było pod górkę w epoce fazy na bleka i gej metal. Gdy nadeszła era nowożytna,
Dave Maier i spółka... zwinęli żagle. Wrócili, w nowym składzie, dopiero w
2012. Po trzech latach mamy trzecią płytę, istotny test dla każdej kapeli.
Zdali go... śpiewająco.
Śpiewająco, bowiem różnica jakościowa nastąpiła przeogromna.
Spellbound się przepoczwarzyło. Z typowego dla pierwszej połowy poprzedniej
dekady melodeath-thrashu weszli w hiperprzestrzeń. Dziś to rasowa formacja
thrashmetalowa. Nie zapominają o początkach, wpływy At The Gates i Death wciąż
tu słychać, ale w tle. Na pierwszym planie – wyśmienite, różnorodne wokale
Maiera. Co za postęp! Choć zdarza mu się hetfieldowanie, nie przeszkadza ono ani
trochę. Skoro już przy wpływach Metalliki jesteśmy, za wyjątkiem „Warkult Of
Fire” są one przetworzone na xentrixową modłę. Usłyszycie też wpływy Artillery,
Testamentu, Kreatora. Czyli,urwa, arcyzajebiście. Rzeczony kawałek zbytnio
kojarzy się z „Trapped Under Ice”, ale nawet za to nie tracą u mnie nic. Tak
doskonale jest.
Niezwykłe, od początku nowej fali nikomu nie udało się
reaktywować instytucji thrashowej ballady. Gdzieś w ciemny kąt zepchnięto
tradycje Testamentu, Metalliki i Megadeth. Spellbound odświeżyli konwencję
fenomenalnym „Dying In The Dirt”.
Niecałe 50 minut doskonałego thrashu. Z tych „lżejszych”
oczywiście, fani mroku nie mają tu czego szukać. Oby Niemcy zaczęli wreszcie
mieć z górki. Zasługują na to jak mało kto. Więcej na
www.facebook.com/spellboundalliance
Vlad Nowajczyk [10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz