piątek, 10 kwietnia 2015

SPELLBOUND „Nothing But The Truth”

Bret Hard Records
Brzmi jak: niemiecka zajebistość
Zbroja osrana. Nie mogę się uwolnić od „Nothing But The Truth”. Niemożliwe stało się możliwym, powrót tych już-nie-młodzieniaszków to najlepsze, co w niemieckim thrashu słyszałem od dłuższego czasu. Ale po kolei. Kiedyś byli jedyną młodą thrashową ekipą w Dojczlandzie. Ostro z tej okazji było pod górkę w epoce fazy na bleka i gej metal. Gdy nadeszła era nowożytna, Dave Maier i spółka... zwinęli żagle. Wrócili, w nowym składzie, dopiero w 2012. Po trzech latach mamy trzecią płytę, istotny test dla każdej kapeli. Zdali go... śpiewająco.
Śpiewająco, bowiem różnica jakościowa nastąpiła przeogromna. Spellbound się przepoczwarzyło. Z typowego dla pierwszej połowy poprzedniej dekady melodeath-thrashu weszli w hiperprzestrzeń. Dziś to rasowa formacja thrashmetalowa. Nie zapominają o początkach, wpływy At The Gates i Death wciąż tu słychać, ale w tle. Na pierwszym planie – wyśmienite, różnorodne wokale Maiera. Co za postęp! Choć zdarza mu się hetfieldowanie, nie przeszkadza ono ani trochę. Skoro już przy wpływach Metalliki jesteśmy, za wyjątkiem „Warkult Of Fire” są one przetworzone na xentrixową modłę. Usłyszycie też wpływy Artillery, Testamentu, Kreatora. Czyli,urwa, arcyzajebiście. Rzeczony kawałek zbytnio kojarzy się z „Trapped Under Ice”, ale nawet za to nie tracą u mnie nic. Tak doskonale jest.
Niezwykłe, od początku nowej fali nikomu nie udało się reaktywować instytucji thrashowej ballady. Gdzieś w ciemny kąt zepchnięto tradycje Testamentu, Metalliki i Megadeth. Spellbound odświeżyli konwencję fenomenalnym „Dying In The Dirt”.
Niecałe 50 minut doskonałego thrashu. Z tych „lżejszych” oczywiście, fani mroku nie mają tu czego szukać. Oby Niemcy zaczęli wreszcie mieć z górki. Zasługują na to jak mało kto. Więcej na www.facebook.com/spellboundalliance

Vlad Nowajczyk [10]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz