piątek, 30 marca 2012

HELLRIDER „Hellrider”

Raven Records
Brzmi jak: kał miesiąca
Napisać, że „Hellrider” jest płytą złą, to eufemizm. Mamy tu do czynienia z albumem WYBITNIE złym. Jako żywo staje przed oczyma niezapomniana Florence Foster – Jenkins z arią „Królowej nocy” Wolfganga Amadeusza. Z jednym zastrzeżeniem: Hellrider to pięć beztalenci. Wszystko tchnie tu sonicznym koszmarem. Nikt z „muzyków” nie umie grać, nie zdziwiłbym się gdyby na co dzień parali się leśnym blekiem... Sądząc po imedżu jest to możliwe. Koszmarny, tragiczny, niesłuchalny wokal. Komputerowo równana sekcja, której wyrównać do końca nie sposób. Krzywe, podwórkowe riffy, pokryte solówkami, granymi jakby ich autorom palce zaplątały się w struny i walczyli nie tyle o muzykę, a wręcz o życie. Jeden z kawałków nosi tytuł „Bishop Of Down”, angielszczyzna wszak kuleje nie mniej niż muza. W swej chorej wyobraźni pod warstwą makijażu ujrzałem pięciu synów Rysia z „Klanu”. Grających przy tym RAC, bo Hellrider poziomem sięga tego pociesznego gatunku. Pora na piwo, jeśli ktoś chce się pośmiać na imprezie, polecam. W innych przypadkach: unikać jak grypy żołądkowej. Więcej na www.myspace.com/hellridermetal
Vlad Nowajczyk [0!]

PS. Zapomniałbym o "coverze" HELL "Quest". Nie poznałem tego genialnego numeru... Trudno, odejmuję jeszcze punkt. Pierwsza, odkąd param się pismactwem, nota ujemna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz