niedziela, 1 kwietnia 2012

SHRAPNEL „Hellbound”

Brzmi jak: jeden i ten sam kawałek przez ponad pół godziny
Australijski duet zaprosił na swą debiutancką płytę tabun gościnnych solówkarzy. I dobrze, skoro bowiem skomponowanie ośmiu identycznych kawałków zajęło dekadę, sola tworzyliby co najmniej kolejną. A może i źle, bo brak „Hellbound” nie uczyniłby sceny thrashowej mniej fajną. Black/thrash  czyli ciągle stary Sodom i do przodu, chyba że jesteś Aura Noir. Shrapnel nie jest. Fajnie się tego słucha raz. Za drugim wszystkie numery zlewają się w jeden, za trzecim chce się wyłączyć. Poza naprawdę fajnymi solówkami, muza dla nekro-onanistów. Więcej na www.myspace.com/shrapnelaustralia
Vlad Nowajczyk [4.5]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz