Brzmi jak: crossover thrash ze znakiem Q
Kocham ten gatunek, uronię czasem przy piwku łezkę za
Świniopasem, tym rakiem na naszym bezrybiu, czekam na jakiś polski klasyczny crossover.
Nie bezczynnie oczywiście, co i rusz wpada mi w łapska zagraniczny podziemny
brylancik. Redmist Destruction poznałem już dawno, opasły mój brzuch często
opinam w ich uroczą koszulkę, a jednak pełnoczasowy debiut posiekał mnie na
plasterki. Pełnoczasowy, ahem, ahem. Niecałe 33 minuty, ale to w tym gatunku
standard. Podstawę RMD stanowi nieświęta trójca trzyliterowych skrótowców made
in USA: SOD / DRI / MOD. W wokalu czuć wkurwienie, bardzo kojarzy się z Billym
Milano. Warstwę pierwotnego gniewu lekko pociągnięto szwedzkim lukrem. Tak,
tak, podobnie jak w metalcore mamy tu wpływy At The Gates, Arch Enemy itp. A
jednak nie jest słodko i pedalsko, RMD potrafi bowiem swe numery konstruować
zgodnie z pradawnymi zasadami dobrej muzy. Nie uświadczycie tu brejkdałnów i
popowych refreników. Lukier rozłożono starannie i równomiernie, czego
efektem jest świetny krążek. Melodia, Agresja,
Technika. Można? Pewnie że można, ale trza talent mieć! Więcej na
www.facebook.com/RMDestruction
Vlad Nowajczyk [8]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz