środa, 3 lipca 2013

BRAVERIDE „Rise Of The Dragonrider”

Brzmi jak: disco polo metal
Nieodwzajemniona miłość potrafi zatruć życie. Jeszcze gorzej, gdy ktoś nieszczęśliwie zakochany zatruwa życie innym. Tak właśnie jest w przypadku greckiego Braveride. Ich uczucie do epickiego europower metalu, niewątpliwie gorące, cierniem staje się w tyłku niemal każdego słuchacza. Każdego, który nie jest fanatycznym maniakiem europoweru, ze szczególnym uwzględnieniem Rhapsody. O ile rzeczona, klasyczna dla gatunku ekipa z Italii nazywana była przez niechętnych „gej metalem”, Braveride to już pedał metal pełną, ahem, gębą. Próba grania pod Rhapsody, wykonana na poziomie disco polo. Tak się mają do swoich idoli jak Robert Biedroń do Roba Halforda. Przyznaję bez bicia, nie dałem rady tej koszmarnej płyty dosłuchać do końca. Nawet Doctor Speed zdzierżyłem kilkakrotnie, przy Grekach poległem. Co za gówno! Melodyjki z zegarków komunijnych! Czego jednak spodziewać się po kapeli, która zamiast basisty zatrudnia klawiszowca... Namiarów nie chce mi się nawet szukać, a CD fruuuuuuunie przez okno.

Vlad Nowajczyk [0]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz