AOW Records / Noizr Records
Brzmi jak: klimatyczny death metal
Po napisaniu niniejszej recenzji postanowiłem poczytać, co
sądzą o „Legions Of Steel” inni. Tym samym zostałem zmuszony do przeredagowania
tekstu, bo nie dało mi to spokoju. Cóż, młodzi recenzenci, wychowani na muzyce
z ostatniej dekady, najwyraźniej nie słyszeli takich klasyków jak Nightfall czy
Nocturnus. To bowiem, a nie Exodus (!) i Testament (!) są najbardziej oczywiste
odniesienia, słyszalne na debiucie Belgów.
Wokal Romy Siadletskiego cholernie kojarzy się z wczesnymi
porykiwaniami Efthimisa Karadimasa. Jego „oooouuuugh!” może nie stanowi tak charakterystycznego
patentu jak warriorowe „ugh!”, lecz wbija się pod kopułę i tak. Klawiszowe tło
to również Nightfall, rzadziej Nocturnus. Sporo skojarzeń z „Altars Of Madness”
– i tu jest pies pogrzebany. Właśnie wczesni Morbidzi wpłynęli mocno na Arms Of
War. Klasycy z Bay Area również, ale mniej.
Pozornie mało przystępny, już przy drugim przesłuchaniu ten
materiał zaczyna miażdżyć. Doskonałe bębny. Zaiste thrashowe. Zamiast nudnych
blastów, dużo zmian technik i tempa. Obłędne sola, za które odpowiada... Dushan
Petrossi. Skąd ten wirtuoz pitolącej gitary wziął się w deathowej formacji? Nie
wiem, nie interesuje mnie to. To pierwsza jego płyta, którą dałem radę w
całości wysłuchać. Wielokrotnie. I często będę do niej wracać, bo to świetny
krążek. Prawdziwki nie łykną, założę się. Więcej na www.facebook.com/armsofwar
Vlad
Nowajczyk [8]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz