Rock Stakk Records
Brzmi jak: slayeroblektrasz
Peter Hobbs nie należy do najbardziej pracowitych muzyków.
Przez 30 lat dorobił się dwóch studyjnych długograjów, z których ostatni
wyszedł w… 1995 roku. Reaktywacja jego projektu odbiła się zatem szerokim echem
w podziemiu, bo debiut kultowy jest i już. Po czterech latach bestia wypluła świeże
mięcho. Pięknie wydane, ekskluzywne japońskie mięcho na moim talerzu. I co? I
nie jest to kuchnia, która urywa dupę.
Wczesny Slayer? Być musi, tym się Peter od zawsze
inspirował. Planowanym urozmaiceniem są black/thrashowe klimaty, które jednak
sprawiły, iż płyta niniejsza przelatuje bez echa i nic po niej nie zostaje. Zagrane
to to nieźle, ale nie oszukujmy się: prawie każdy by tak zagrał. Macierzysta
kapela hobbsowego personelu, Violentor, robi to lepiej. Najwyraźniej ciekawsze
patenty zostawiają dla siebie.
Trzy bonusowe numery poruszą polskie serca, bowiem (jak
wynika z wrzasków lidera) zarejestrowano je podczas pamiętnego bdb koncertu w
Krakowie. Ciekawostka kolekcjonerska, przy całym szacunku dla kultowości itp.
www.facebook.com/hobbsangelofdeathofficial
Vlad Nowajczyk [6]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz