Brzmi jak:
techniczny death/thrash
Przyznać muszę,
że jestem pod wrażeniem. Painkiller, a raczej jego lider, nie zmarnował
czterech lat o debiutu. Przede wszystkim znalazł, aż w Meksyku, porządnego
wokalistę. Oz ryczy jak trza, coś pomiędzy Dolanem a wczesnym Bentonem. Kompozycyjnie
i technicznie również nie ma się do czego przyczepić. Wpływy Death, dominujące
na “Death Carrier”, wymieszane są tu z Paradise Lost, Nevermore i Exodusem. Dobra
produkcja, solidne brzmienie. Trzymam kciuki, żeby jabłonowianie wreszcie
wypłynęli na szersze wody.
Vlad Nowajczyk
[8]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz