Steamhammer
Brzmi jak: norweski punk’n’roll
Ponad ćwierć wieku temu poznałem tych gagatków za sprawą Viva Zwei. Nie będę tu udawać ich fana, od początku mnie irytowali. Miałem wtedy wstydliwy epizod fascynacji black metalem, więc ich punkowanie wzbudzało niechęć. Do tego ta nazwa... Pamiętałem klejarzy z Parku Kazimierza Wielkiego przed moim liceum, zdecydowanie nie było to fajne towarzystwo. Jako apergerowiec miałem wstręt do kapel o głupich nazwach. Już mi przeszło.
Minęło ponad pół mego dotychczasowego życia i, niespecjalnie tego oczekując, znalazłem w skrzynce pocztowej nowy album reaktywowanych weteranów z Norwegii. Fanem tamtej, starej, fali skandynawskiego rock’n’rolla już raczej nie zostanę, zdecydowanie preferuję tę późniejszą, zanurzoną w odmętach seventisów. Gluecifer jednak już nie wkurza. To taka budżetowa wersja Monster Magnet. Prostsze aranże, słabszy wokal, ale zbliżony klimat. Z pewną taką nieśmiałością zauważam, iż po zakończeniu “Same Drug” nie wyganiam jej z odtwarzacza. Potrafi lecieć i trzy razy pod rząd. Chyba się starzeję.
https://www.facebook.com/glueciferofficial
Vlad Nowajczyk [8]

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz