wtorek, 28 lutego 2012

Robotnicza kapela

AGNOSTIC FRONT

Czasy kojarzenia hardcore z nu-metalem odeszły już, szczęśliwie, w niepamięć. Prawdziwy, oldschoolowy h/c ma wszak wiele wspólnego z thrash metalem, a zupełnie nic z żałosnymi, pozbawionymi talentu, pajacami. Wokalista Roger Miret jest dumny z najnowszego albumu legendarnego Agnostic Front, podobnie jak z postawy ideolo.
HR: Witaj Roger! Wybór studia Erika Rutana nie był oczywisty jak na kapelę hardcorową, nawet pamiętając, ile metalu zawiera wasza muza! Jak się dogadywał z producentem, twoim bratem Freddiem?
Erik to weteran metalowego undergroundu, więc poznali się z Freddiem parę lat temu podczas jakiejś trasy. Pozostali w kontakcie i Freddy wybrał go jako producenta „Empire”, najnowszego krążka Madball. Wygląda na to, że dobrze im się współpracuje. To mój brat zasugerował studio Rutana, gdyż uznał, że zapewni nam takie brzmienie, jakiego oczekiwaliśmy. Miał rację.
HR: Rzeczywiście, brzmienie jest pełne i tłuste, trochę się obawiałem że będziecie przypominać Madball...
Choć jesteśmy rodziną, a nasze zespoły są wycięte z jednego skrawka materiału, udało nam się wykształcić oddzielne style. Wiedzieliśmy, że nie będzie problemu i nie zabrzmimy jak Madball. Nagrywaliśmy z Erikiem, uzyskując właściwe parametry, a Freddy nas nadzorował. Wiedział doskonale, jaki dźwięk lubimy i zrobił swoje. Cały team odwalił kawał znakomitej roboty.

HR: Nie macie na koncie żadnych kloców, więc nie ma mowy o niespodziance – nagraliście bardzo dobrą płytę. Pewne elementy muszą być na każdym krążku: thrashowe i punkowe riffy, tupa-tupa, chórki, krótkie sola, krótkie breakdowny itp. A jednak nie nagraliście dwóch identycznych albumów. Jaką masz na to receptę?
Trudno powiedzieć... Przez te wszystkie lata zaliczyliśmy mnóstwo zmian w składzie. Sądzę, że to o czym mówisz ma z nimi związek. Każdy nowy muzyk przynosi konkretne wpływy. Następnie współpracujemy nad wymieszaniem naszych fascynacji. Na koncertach i w sali prób. Staramy się, aby nasze produkty były najwyższej jakości. Nawet, jeśli lubimy te same kapele, z ich twórczości każdy z nas wyciąga inne wnioski. W naturalny sposób ewoluujemy z każdą płytą. Zależy nam na utrzymywaniu świeżości. Ciągle mamy ambicje przeskakiwać sami siebie. Ewoluujemy, ale pozostajemy wierni naszym korzeniom.

HR: Po zrecenzowaniu „My Life My Way” uważam, że tylko utwór tytułowy to murowany hicior, reszta jest bardzo równa. Chyba ciężko będzie wybrać z niej kawałki do koncertowych setów?
Całej płyty na pewno nie zagramy (śmiech). Będziemy żonglować nowymi numerami i zatrzymamy te, które sprawdzą się najlepiej.
HR: Tekstowo też trzymacie się obranej ścieżki. Prawdziwy hardcore. Oczywiście nie jesteś dziś tą samą osobą, co w 1983 roku, jakie jest dziś znaczenie twoich liryków?
Śpiewam o tym, co dzieje się w dzisiejszym świecie i jak wpływa to na nasze życie. Czasem mieszam do tego politykę, ale raczej pozostaję przy codzienności. Błędy przeszłości uczyniły nas silniejszymi. Uczymy się na nich, dzięki temu żyjemy teraz lepiej. Takie jest przesłanie „My Life My Way”.
HR: Jak się domyślam, bo nie znam hiszpańskiego, „A Mi Manera” nie odstaje pod tym względem od reszty numerów?
Oczywiście! Jest to hołd dla moich latynoskich korzeni.
HR: Nie będę cię wypytywał o wszystkie zmiany składu, tylko o najnowszą. Dlaczego odszedł brat basisty, Steve Gallo?
Opuścił nas w dobrych stosunkach. Postanowił spróbować czegoś innego na niwie muzycznej, więc zdecydował się odejść.
HR: Wspomniałeś o latynoskich korzeniach. Urodziłeś się na Kubie, ile miałeś lat gdy uciekliście do USA?
Gdy miałem pięć lat, przybyłem do Stanów wraz z moją mamą oraz bratem Rudym i siostrą Mayrą. Freddy urodził się już w USA.
HR: Wychowywałeś się w New Jersey, jako nastolatek wyruszyłeś do nowojorskich squatów. Punk był już martwy, jaka motywacja tobą kierowała?
Moim zdaniem punk był wtedy wciąż żywy, kiedy się nim zainteresowałem. Ramones chociażby. Zmieniliśmy go w hardcore, dodając więcej agresji. Zawsze mówiłem, że hardcore to bękart punka. Żyliśmy na squatach, ponieważ chcieliśmy być niezależni i mieszkać po swojemu. W ten sposób nie musieliśmy płacić czynszów. Urządzaliśmy stare budynki po swojemu. Buntowaliśmy się przeciw wszystkiemu, taka była także i moja motywacja.
HR: Żyliście na ulicy, codziennie zagrożony przez lokalny element. Wspominałeś, że w ten sposób uformowała się postawa hardcore. Pamiętasz, w jakich okolicznościach zostałeś skinheadem?
Szczerze mówiąc był to raczej ewolucyjny proces - od punka do skinheada. Na zewnątrz ogolona głowa zamiast irokeza, jak najmniej niepotrzebnych gadżetów... Tym, co mnie przyciągnęło, była etyka klasy pracującej. Zawsze byliśmy i będziemy robotniczą kapelą.
HR: Czy to prawda, że Vinnie zaprosił cię do zespołu po ujrzeniu, jak napierdalasz w moshpicie?
Tak, mówił że zauważył mnie pod sceną, gdy ostro sobie poczynałem. W ten sposób się poznaliśmy. Stigma jest bardzo przyjacielskim człowiekiem, zapoznaje się z każdym wokół. Wpadł na mnie, później sobie parę razy pomogliśmy wstać, a później... Prawie od trzech dekad gramy w jednej kapeli.
HR: Jako zespół skinheadów, musieliście nakopać niejednemu nowojorskiemu metalowi, który nieopatrznie wszedł wam w drogę. Po pewnym czasie publika na koncertach zaczęła się jednak mieszać?
Kiedy byliśmy młodzi, tłukliśmy się wszędzie i z różnymi ludźmi. Tak po prostu wtedy było, musieliśmy walczyć o swoje. Masz rację, zaczepialiśmy metali. Ale kto potrafił się obronić, zostawał przez nas zaakceptowany. Takim sposobem zaczęli odwiedzać nasze koncerty... Wcześniej wywalczywszy prawo wstępu (śmiech).
HR: Około 1986 roku byliście już z thrasherami bardzo zżyci. Kilka tekstów napisał dla was Peter Steele, kogo jeszcze zaliczaliście do grona swoich przyjaciół?
Danny Lilker!!! Przezajebisty gość. Billy Milano... Długo musiałbym wymieniać, nasze sceny się połączyły i graliśmy mnóstwo wspólnych koncertów. Byliśmy częścią wielkiego nowojorskiego podziemia.
HR: Żaden zespół nie zagrał w klubie CBGB’s tyle razy, co wy. Jak się czujesz dziś, gdy widzisz w tym miejscu sklep z damskimi ciuchami?
Serce mnie boli. Nowy Jork nigdy już nie będzie taki sam...
HR: O co chodziło z tym napisem w klubie: „Hardcore zdechł w 1987”?
Gówno! Hardcore jest dziś uznanym gatunkiem muzyki, ponieważ nie przestaliśmy grać! To idioci zdechli w 1987, nie hardcore.
HR: Byliście jedną z pierwszy kapel h/c, które przemyciły do swojej muzy wpływy thrash metalu. Kto pierwszy to zaproponował?
Rob Kabula i Alex Kinon przynosili mnóstwo metalowych pomysłów. Ja i Vinnie zawsze byliśmy hardcorowo-punkową przeciwwagą, co się świetnie sprawdza.
HR: John Joseph powiedział mi że metalowe wpływy zabiły hardcore... Nigdy wcześniej nie spotkałem muzyka, który wygadywałby tyle bzdur. Co sądzisz o jego wojnie przeciwko byłym kolegom z Cro-Mags?
Ech... od lat jesteśmy z nimi kumplami. Postanowiłem nie przyłączać się do tego przedstawienia.
HR: Nie zostałeś wpuszczony do Niemiec podczas pierwszej europejskiej trasy. Dlaczego?
Miałem problem z wizą. Nie miałem wizy! Nikt mnie nie poinformował, że będzie mi potrzebna!
HR: Krótko później miałeś problem z „posiadaniem narkotyków” i wylądowałeś na krótko za kratami. Czy była to jedna z przyczyn rozpadu Agnostic Front w 1993 roku?
Tak, masz rację. Ale były też inne powody. Chciałem być jak najczęściej w domu, by zajmować się moją córką Nadią.
HR: W połowie lat 90-tych termin „hardcore” zaczął być używany do określania muzyki zwanej dziś nu-metalem. Ponieważ było to (i jest) potworne gówno, mniej świadomi metale zaczęli nienawidzić hardcoru...
To były naprawdę złe czasy dla ciężkiej muzyki. Idioci, którzy używali tego określenia, nie rozumieli, że hardcore to jest styl życia, oddolny ruch... O wiele więcej niż sama muzyka.
HR: Co porabiałeś, gdy zespół nie funkcjonował? Kto zapoczątkował reaktywację?
Pracowałem jako mechanik dla firmy Harley-Davidson. Po pracy zaś starałem się być jak najlepszym ojcem. Obaj z Vinniem chcieliśmy powrotu, kochamy muzykę zbyt mocno by od niej odejść. Już w 1996 roku zebraliśmy się z Robem Kabulą i Jimmim Collette. Napisaliśmy „Something’s Gotta Give” i do dziś ciągniemy ten wózek ze Stigmą.
HR: Mieliśmy już do czynienia z Agnostic Front bez ciebie, ale czy jest możliwe funkcjonowanie kapeli bez Vinniego?
Przez bardzo krótki czas także on był poza kapelą. Teraz jednak wychodzi na to, że bez niego nie byłoby zespołu. Jesteśmy jak źle dobrane małżeństwo (śmiech). Pozostajemy razem ze względu na dzieciaki.
HR: Nie zdziwiliście się, gdy Nuclear Blast zaproponowali wam kontrakt?
Skądże. Markus, właściciel firmy, jest naszym fanem od bardzo dawna. Kocha Agnostic Front, więc nie byliśmy zaskoczeni.
HR: Od lat masz uboczny projekt, Roger Miret And The Disasters, z którym grasz street punka. Przyznam szczerze, że nowa płyta wydaje mi się koszmarnie nudna, a lubię zarówno granie kalifornijskie jak i ostrzejsze, np. The Exploited...
Najwyraźniej nie jesteś fanem The Clash, najlepszego zespołu wszech czasów. Zrzynamy od nich na potęgę (śmiech).
HR: W takim razie wszystko jasne, obiecuję że nie odświeżę sobie ich płyt (śmiech). Od niedawna jesteś właścicielem firmy produkującej ciuchy, masz też chyba coś wspólnego z kolekcjonowaniem customowych samochodów?
Tak, firma nazywa się AMERICAN MADE KUSTOM. Prowadzę ją ze wspólnikiem, Toddem Hubertem, który zajął się też oprawą graficzną naszego najnowszego albumu. Mam też klub samochodowy, zwie się RUMBLERS. Buduję samochody. Nie mogę powiedzieć, bym je kolekcjonował... Może kiedyś, jak będę miał za dużo kasy.
Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Zdjęcia: Nuclear Blast
Adres strony internetowej:
Dyskografia:
United Blood (minialbum) 1983
Victim In Pain 1984
Cause For Alarm 1986
Liberty And Justice For... 1987
Live At CBGB (live) 1989
One Voice 1992
Last Warning (live) 1993
Raw Unleashed (kompilacja) 1995
Puro Des Madre (minialbum) 1998
Something’s Gotta Give 1998
Riot! Riot! Upstart 1999
Dead Yuppies 2001
Working Class Heroes (split) 2002
Another Voice 2004
Live At CBGB’s (DVD) 2006
For My Family (minialbum) 2007
Warriors 2007
My Life My Way 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz