Elemental Media Music
Brzmi jak: Cloven Hoof!
Jakże różne są koleje losu kapel współtworzących scenę
NWOBHM. Iron Maiden zostali gwiazdami rocka, Def Leppard – pop rocka, Saxon
wykopał sobie pokaźny metalowy grajdołek. Większość rozpadła się bez większych
sukcesów, niektóre postanowiły reaktywować się w XXI wieku. Cloven Hoof
zaczynał się dopiero rozpychać, gdy szał na klasyczny heavy minął, a z Ameryki
przypłynęła plaga glamu i potężna fala thrashu. Na nic, poza kultowym statusem,
nie mogli już liczyć. I tak dobrze, że dziś znani są chyba każdemu fanowi
brytyjskiego łojenia. To jeszcze nie koniec przydługiego wstępu. „Throne Of
Damnation”, najnowsze jak dotąd dziecię Lee Payne’a i jego personelu w stanie
wiecznej fluktuacji, powstawało w bólach. Partie wokalne zostały nagrane
ponownie (Russ North odszedł akurat, co zdarza mu się notorycznie) przez Matta
Moretona. Oczywiście North wrócił wkrótce potem, a płytka wyszła z potężnym
opóźnieniem i błędną kolejnością utworów we wkładce. Jeśli nadal czytacie,
wreszcie będzie o muzyce. „Running Man”, zgodnie z tytułem, zawiera fragment „Running
Free” Ajronów, ale i cytat z „The Trooper”. Fajnie, nieprawdaż? Wplecione są
doprawdy znakomicie. „Whore Of Babylon” i „Night Stalker” pochodzą odpowiednio
z 2006 i 1984 i zostały nagrane ponownie. „Freak Show” balansuje między
patentami Iced Earth i Judas Priest. Wszędzie słyszalny jest najbardziej charakterystyczny
wyróżnik stylu Cloven Hoof: częste i radykalne zmiany metrum. Tak, droga
młodzieży, to nie Metallica wymyśliła balladowe początki szybkich numerów! Podsumowując:
zaledwie 24 minuty fenomenalnie zagranego, piekielnie ciężkiego heavy z
odniesieniami do kilku znanych kapel. Jedna z płyt, od których ciężko się
oderwać. A ja muszę, bo trzeba jeszcze co nieco zrecenzować... Więcej na www.clovenhoof.co.uk
Vlad Nowajczyk [8]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz