niedziela, 21 kwietnia 2013

MORBID TALES „Planet Death”


PlayDivision
Brzmi jak: kiła i mogiła
Ratunku! Jak zespół o tak zajebistej nazwie może być tak koszmarnie zły? Otóż może! Niestety może. Niemiec potrafi. Początek płyty wydaje się taki jak debiut tej formacji: nijaki. Szybko jednak zaczyna być bardzo, bardzo kiepsko. Morbid Tales, grający podobno melodyjny death/thrash (!), posiada w składzie klawiszowców płci obojga w liczbie równej gitarzystom. Odpustowe dźwięki kiborduf słychać w każdym zakamarku tej płyty. Riffy biedne, również kojarzące się z graniem weselnym. Nie tylko, także z „Koncertem Jankiela”. Konkretniej zaś, z tym fragmentem: „(...) A wtem puścił fałszywy akord jak syk węża”. Obecnie to się nazywa „elementy progresu”. Niepotrzebne dźwięki w każdym riffie. Solówki... spuśćmy nad nimi zasłonę milczenia. Wokale... patrz „Koncert Jankiela” w partiach „czystych”, growle zaś nieodparcie nasuwają skojarzenia z Crematory po reaktywacji. Tak, po reaktywacji, czyli w wersji dla ubogich słuchem. Skoro już padła jedna nazwa, pora na kolejne. Metallica po obcięciu jaj. Nie tylko w ostatniej na płycie „balladzie”. In Flames. Nie zgadliście, STARE! Ale zagrane na poziomie, jakiego trudno było się spodziewać.
Morbid Tales to z pewnością fajne ziomy (i ziomalka), bo w poważnej prasie za Odrą zbierają pozytywne recenzji i przecież nie dzieje się tak ze względu na muzykę. Jako lokalna kapela zapewne radzą sobie nieźle. Zastanawiam się tylko, czy aby ich publika nie reaguje po cichu jak „fani” sławetnej Florence Foster-Jenkins... Cholera, pospieszyłem się z tym kałem miesiąca... Straszne zło! Więcej na www.morbidtales.com
Vlad Nowajczyk [1]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz