Klub Płytowy Razem
Brzmi jak: klasyka polskiego heavy
Oceniać ten, wydany po ćwierć wieku od rejestracji, album
według dzisiejszych kryteriów to zbrodnia. Open Fire to bowiem nieodrodne
dziecię epoki wałbrzychów, relaxów, własnoręcznie ciętych koszulek i
przerabianych damskich ciuchów. A także czeskich gitar, polskich wzmacniaczy i
ogólnie sprzętu, który bardziej w graniu przeszkadzał niż pomagał. Do tego Open
Fire to kapela drugiego rzutu, wzorująca się na Turbo i Wilczym Pająku. Żeby
nie było, przy całej fascynacji poznaniakami główne wpływy stanowili Running
Wild i Helloween. Zagrane to wszystko bardzo przeciętnie. Ot, sztuka naiwna i swej
naiwności szczera. Nie znajdziecie tu fałszy bądź knotów instrumentalnych, Open
Fire znali swoje możliwości. Jedynym poważnym zgrzytem są partie bębnów,
brzmiące jak pady. Słuch mnie nie mylił, to są pady. Jakimś sposobem oryginalna
ścieżka zniknęła i musiała zostać odtworzone „na szybko”. Ironia losu,
zważywszy późniejsze półkownictwo całości. Cóż, pomimo mego zrzędzenia słucham „Lwów”
z bananem na ryju, podśpiewując „twardy jak skała, szybki jak strzała”. A może
to odwrotnie było? Nieważna. Ważne za to, że nareszcie każdy może się
przekonać, kto w 1987 rządził na Dolnym Śląsku. Więcej na
www.polski.metal.w.interia.pl/zespolopenfire.html
Vlad Nowajczyk [-]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz