czwartek, 27 lutego 2014

WARHEAD „The End Is Here”

Dead Center Productions
Brzmi jak: harcerski „thrash”
Fajna okładka. Wyraziste logo. Profesjonalnie wydana płyta. W tym miejscu kończy się pochlebna recenzja, a zaczyna gorzka prawda o Warhead numer 100000. Świetny pomysł z tą nazwą, niewątpliwie wzmacniający rozpoznawalność. Brzmienie przypomina mysie piski, tu się ktoś również postarał. Ale ale, miało być o muzyce. Takich, grających w średnich tempach, bez jaj, kapel było swego czasu parę. Wydawałoby się, że z nadejściem nowej fali wyginą jak muchy. A tu zonk. Warhead wypączkował w... uwaga... Bay Area! Szokujące! Cała czwórka grajków prezentuje poziom początkująco-gimnazjalny. Z pewnością decyzja o wydaniu oficjalnej płyty nie była najlepszą w ich krótkim życiu. Wypadałoby wcześniej nauczyć się grać. I śpiewać. I śpiewać. I śpieeeeeyyyyyy... Zresztą posłuchajcie „Sands Of Time”. Ten moment, gdy Max Pitner traci dech – bezcenny! Pierwsze trzy numery to nieudolne naśladowanie wczesnej Metalliki. Kolejne – równie sprawne wkroczenie na terytorium epickiego heavy metalu. Pierwszy lepszy stwór z okładek Cirith Ungol powinien im za to odgryźć głowy. Co najzabawniejsze, przesłuchałem tę płytkę wielokrotnie z masochistyczną przyjemnością. Miałem nadzieję, że za którymś razem „wokalista” się udusi. Zabrakło mi skali. Więcej na www.facebook.com/warheadmetal

Vlad Nowajczyk [-]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz