High Roller Records
Brzmi jak: mroczny heavy metal
Ekipa dowodzona przez niezmordowanego Lee Payne’a, pomimo
niezliczonych zmian w składzie, twardo trzymała się na powierzchni, lecz trudno
było o wyznaczenie właściwego kursu. Tym razem nabrała rozpędu i wyszła z
siebie. Ale po kolei. Zaczyna się mocno podrasowanymi klimatami z „Cold Lake”
Celtic Frost rodem. Czyli thrashowe podejście do radiowego hardrocka. Ale z
jakim kopem! Za chwilę płynne przejście w szybki, mocno podrasowany Slayerem,
power metal. Kłania się nowy Helstar. Stabilizacja następuje, gdy skojarzenia
biegną ku solowym albumom Dickinsona. O tak, ten trop pojawia się najczęściej.
Wokal Joe Whelana to też Bruce, ale wzbogacony o teatralną wręcz manierę. Moc!
Często gęsto Cloven Hoof sięga też do korzeni i robi się purpurowo. A potem
wszystkie te elementy zostają przepięknie zmieszane i aż do końca jest to
zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką Angole stworzyli w ciągu ostatnich trzynastu
lat. Jest klimat, jest ciężar, są świetne kompozycje i dające do myślenia
teksty („Everybody needs a plastic Jesus”). Panie i panowie, to jest właściwy
powrót Cloven Hoof. Jeszcze o nich usłyszycie. Więcej na www.facebook.com/clovenhoof1979
Vlad Nowajczyk [9]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz