Brzmi jak: metal ciotycki
Zaczyna się nawet nie tak tragicznie. Inspirowany Judas
Priest heavy metal z niewydarzonym, gardłowym wokalem. Judas Priest? Ano, tym z
„Demolition”. I niczym więcej. Robi się więc nudno w okolicach drugiego numeru.
Następnie pojawia się etap przejściowy. Wciąż „Demolition” rządzi, ale tu i
ówdzie w tle wyje pannica. Myśleliście, że sięgnęli już dna? Skądże! Mniej
więcej po 20 minutach zaczyna się najgorsze. Riffy tracą jakąkolwiek moc.
Wyjąca dziewoja (obsługująca też bas) wychodzi na plan pierwszy. Krzyczący pan
robi za tło. I jedziemy. Typowy metal ciotycki, jednakowo kwadratowe numery
atakują raz po raz. I tak dalej, i tak dalej... Po godzinie (!) stwierdzasz, że
masz dość. A tu jeszcze trzy kawałki do końca... Uff, udało się. Upchnąć Słoweńcom
aż 70 minut na swym debiucie. Opisali we wkładce swe zaangażowanie i pasję. Istny
wyciskacz łez. Łez bólu, bo choć nie zabrali mej duszy, straciłem tyle cennego
czasu. Mam nadzieję, że już nie istnieją. Stronę internetową zaorali, fejsa nie
mają.
Vlad Nowajczyk [0]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz