Brzmi jak: Bay Area thrash
Nie pamiętam już, kiedy dokładnie zainteresowałem się
Delirious. Z pewnością było to w mrocznych czasach blekowo-deafowej dominacji i
przed powstaniem metalowych encyklopedii. Ktoś z moich kontaktów na soulseeku
podesłał mi kapelę, w której miałem się natychmiast zakochać. Tak było. Młodych
formacji thrashowych brakowało i Delirious stanowili powiew świeżości. Jak się
wkrótce okazało, nie byli aż tacy młodzi. Zaczęli w 1990, więc obchodzą właśnie
ćwierćwiecze.
Z tej okazji przerwali 9-letnią ciszę i wrócili z
fantastyczną (innych nie zwykli nagrywać!) płytą „Moshcircus”. Choć wydali ją
własnym sumptem, brzmienie i oprawa to pełna profeska. Przez ostatnie lata nie
zapomnieli jak udowadniać, że duch Bay Area żyje w niemieckim Hamm. Delirious
nigdy nie skupiali się na imitacjach. Od początku łączyli w całość wpływy
wszystkich ważniejszych formacji z San Thrashisco. Z wyłączeniem Metalliki, bo
to imigranci z LA przecież. Tym razem dodali odrobinę Destruction (szczyptę
dosłownie) i trochę klimatów Running Wild. Efekt? Oszałamiający każdego fana
thrashu. I tylko jedno, małe „ale”: początek albumu to nadmiar growli a’la
Baryła z Horrorscope. Szczęśliwie Markus „Betty” Bednarek nie zapomina, że
potrafi znakomicie śpiewać i dalej już stosuje bardziej różnorodne techniki.
Gdy Delirious wydawali poprzedni krążek, w Niemczech nie
słyszano o nowej fali thrashu, a za przyszłość uznawano kapele typu Drone. Jak
czas pokazał, tamtejsi promotorzy srodze się pomylili. Ogromnie ciekawym, jak
po wieloletnim letargu zaprezentują się niemieccy, śmiało można użyć tego
słowa, weterani. Trzymam kciuki.
www.facebook.com/deliriousthrash
Vlad Nowajczyk [9.5]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz