Mausoleum Records
Brzmi jak: bezriff
Eric Forrest geniuszem jest. Pokazał to z VoiVod,
potwierdził na debiucie E-Force. Z każdą kolejną płytą jego obecnej kapeli
spadał niestety poziom wykonawczy personelu. Niby wszystko było dobrze... ale
tylko dobrze. Nie genialnie. Teraz kanadyjsko-francuski duet, bo do takich
rozmiarów skurczył się skład, zaserwował najsłabszy album w karierze dzielnego
Erica. On sam postanowił bowiem zająć się obsługą gitary rytmicznej. Gitara w
rękach urodzonego basisty, to się nie mogło dobrze skończyć. I dobrze nie jest.
Szukasz riffów, słyszysz bas. Bas, bas, bas. Niby domyślasz się, jako
wieloletni fan, co tam powinno być. Powinno, ale nie ma. I nagle wyskakuje
solo. Fajne, ale nie mające nic wspólnego z nieistniejącym riffem...
Pomysł z gościnnymi solówkarzami wyśmienity, choć jedynym
znanym grajkiem okazuje się Rob Urbinati (Sacrifice). Reszta to, poznani na
trasach, muzycy bardzo podziemnych kapel.
Brak riffów nadrabiają kompozycje. Eric geniuszem przecież
jest, jego kawałki mają moc i klimat. Chciałbym doczekać płyty, na której te
ramy znów wypełnią instrumentaliści, dorównujący Forrestowi umiejętnościami. Na
przykład Dan Lauzon.
www.facebook.com/eforceofficial
Vlad Nowajczyk [6]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz