Brzmi jak: klasyczny heavy metal
Pewnie wyjdę teraz na konsumenta-entuzjastę, ale oto kolejna
dycha. Nie mogę inaczej. To nie moja wina. Nadal jestem złośliwym krytykiem,
lecz jestem ostatnio obrzucany muzyką tak znakomitą, że nie da się zachowywać
kamiennej twarzy.
Horacle znałem z obiecującej, debiutanckiej EPki. Kolejną
przegapiłem. Nie zauważyłbym również płyty, gdyby nie przypadkowa wizyta na ich
stronie. I oto przez kilkanaście godzin macham banią do genialnej „Dead Eyes
Revelation”. Heavy metal to muza prosta i bezpośrednia. Jeśli nie wali w łeb za
pierwszym razem, lepiej nie szukać drugiego dna. Tak, piję do naiwniaków,
którzy męczyli się dwa tygodnie z nowym Maiden. Cóż, gdybym wydał prawie stówę
na to coś, być może też usiłowałbym się oszukiwać.
W przypadku Horacle ten pierwszy raz oznacza natychmiastowe
użycie funkcji „repeat”. Nie po to, by szukać kamienia filozoficznego. Dla
przyjemności. Mamy bowiem do czynienia z albumem rewelacyjnym. Czysty heavy.
Maiden, Saxon, Jag Panzer? Taak, ale żadnych zrzynek! Świeżość. Entuzjazm.
Świetne kawałki. Wyborne solówki. Totalne refreny. Obłędny głos Terrego Fire.
Talent na miarę Tyranta i młodego Dickinsona.
Mógłbym się tu rozpływać w zachwytach nad wszystkimi
muzykami, bowiem robotę robią totalną. Zatrzymam się przy jednym. Liderze i założycielu Horacle. Basista Sabathan
większość lat młodych spędził w blekowym Enthroned. Przykład to świetny, iż
ewoluować można w każdym wieku (Franck jest dobrze po czterdziestce). Black
metal sucks, heavy metal is the law!
www.facebook.com/horacleofficial
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz