Brzmi jak: gówno
Rzadko zdarza mi się, że
jednej płyty słucham aż trzy dni. Nie, nie bez przerwy. Z dużymi przerwami na
zrobienie notatek i zaczerpnięcie powietrza. Już od pierwszych dźwięków debiutanckiego
krążka Korpusu wiedziałem, że nie będę chciał tego doświadczenia powtarzać. O
tak, jeden odsłuch rozłożony na trzy dni. Najwięcej, ile byłem w stanie
poświęcić tej koszmarnie złej muzyce.
Wybaczcie, nie będzie tu
misternie skleconych zdań. Jest chęć wyplucia, pozbycia się negatywnych emocji
i jak najszybszego przejścia do muzyki dobrej i bardzo dobrej.
Korpus to spóźnieni
debiutanci, ciąża przenoszona o 35 lat. Być może kiedyś coś znaczyli, dziś są
kuriozalni. Jedziemy, początek płyty, oto lista zrzynek, od których zęby bolą:
Lombard (niedociągający wysokich tonów Stróżniak na wokalu), Budka Suflera,
Kombi (te klawisze!!!), Perfect, Oddział Zamknięty i… Dżem. O ile większość z
wyżej wymienionych ma w dorobku solidne numery, Korpus zrzyna z tych
najbardziej wytartych, zgranych, słabowitych.
„Bal żebraków”, szósty
kawałek na płycie, przynosi spowolnione TSA i fajny patent a’la Turbo. Jedyną ciekawą
solówkę znajdziecie zaś w „Esemes”, kawałku żywcem wyjętym z tfurczości Ich
Troje. „Imperator” to znów Turbo i trochę Purpli. Gdy już zastanawiałem się,
czy aby zespół się nie rozpędził, nadeszły kolejne ciosy. Koszmarny gniot „Nienasyceni”
to poziom „Filiżanki” Michała Wiśniewskiego. Na sam koniec zaś kawałek tytułowy, z
pseudorapowaną frazą i riffem Nickelback. Dodam tylko, że wszystkie teksty
idealnie pasowałyby do Ich Troje.
ZERO RESPEKTU.
www.facebook.com/korpusheavymetal
Vlad Nowajczyk [0]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz