Brzmi jak: oryginalny
crossover
Teksańska legenda ma za
sobą długą i ciekawą historię. Istnieli w latach 1988-97, wydając w tym czasie
dwie EPki i dwa pełniaki. Grali z większością Wielkich tamtych lat. Po reaktywacji
w 2011 wypuścili ponownie cały stary katalog, a teraz nadszedł czas na dużą
płytę. Muzę swą określają jako „horsecore” i ma to sens. W ich przypadku
stwierdzenie „oryginalny crossover” nie jest oksymoronem. Łącząc wpływy
hardcore, thrashu, punka, deathu i southern groove, nie mają odpowiedników w
metalowym mainstreamie. Chcecie nazw? Prosz. W obrębie każdego kawałka potrafią
mieszać klimaty Metalliki, COC, Pantery, Saint Vitus, Obituary, Galactic
Cowboys i SOD. Ba, umieją to zmieścić w 3 minuty. Zazębia się to świetnie,
wszystko siedzi. Na większą karierę szans nie mają, ale koneserzy undergroundu
powinni zaopatrzyć się w ten zajebisty krążek. Wspomniałem, że na deathowe
riffy wjeżdżają bluesowe solówki? Teraz już tak. Jest moc.
www.facebook.com/deadhorsecore
Vlad Nowajczyk [8]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz