Brzmi jak: genialny heavy
metal
Swoje typy na płytę roku
podałem kilka tygodni temu, tymczasem z dużym opóźnieniem dotarł do mnie, jak
się okazało, najlepszy ubiegłoroczny krążek.
Nowojorski Sanhedrin,
choć określa swą muzę jako heavy metal, przekracza ramy stylistyczne i czerpie
z wielu źródeł. Wpływy Thin Lizzy, Black Sabbath,
wczesnego Queensrÿche, Slough Feg, Led Zeppelin, Trouble, The Obsessed, Flotsam And
Jetsam, Death Angel a nawet… Bad
Religion słychać. Słychać, co nie oznacza, że Sanhedrin zrzyna. O nie.
Sanhedrin przerabia te genialne dźwięki na nowe genialne dźwięki.
Rewelacyjna praca
perkusji. Nic dziwnego, Nathan Honor bębnił wcześniej w wyśmienitym,
niedocenionym Vermefüg. Gitarzysta
Jeremy Sosville to muzyk black/thrashowego Black Anvil, tutaj pokazujący pełne
spektrum możliwości. Wreszcie śpiewająca basistka Erica Stoltz, wcześniej w
awangardowym Amber Asylum. Przy niej zatrzymajmy się chwilę. Jej fenomenalne
wokalizy brzmią niczym hybryda Janis Joplin, Stevie Nicks i… Marka Oseguedy.
Cudny nowojorski akcent, z jakim podaje zapadające w pamięć teksty (te z „Collateral
Damage”, „No Religion”, „Massive Deceiver” wywołują ciary nie mniejsze niż sama
muza!), to wartość dodana dla nieudolnego polskiego naśladowcy. Obłędny debiut,
który musi wynieść to trio znacznie ponad brooklyński underground. Moja płyta
roku 2017.
www.facebook.com/sanhedrinband
Vlad Nowajczyk [10]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz