środa, 29 lutego 2012

ADRENICIDE „War Begs No Mercy”

Slaney Records
Brzmi jak: bestia o ciele DRI i głowie ST
Dekada historii wystarcza, by nazwać Angoli z Adrenicide weteranami nowej fali thrashu. To już ich szósta płyta, nie licząc różnistch EPek i splitów. Szybko wypracowali własny styl, oparty o kojarzące się z The Exploited łupanki, bez szczególnie zapamiętywalnych riffów. Co trzyma więc ich utwory w kupie i jest ich wyróżnikiem? Wokal! Na zmianę wypluwający szybko słowa niczym Kurt Brecht i zawodzący wysoko jak Mike Muir. Do tego sporo całkiem udanych solówek, teksty typowe dla gatunku i oto kolejny krążek, przy którym nie można się nudzić. Brzmienie trochę płaskie, cierpią na tym zwłaszcza gitary. Nic to, następne ich wydawnictwo będzie pewnie lepsze. Więcej na www.adrenicide.com
Vlad Nowajczyk [6]

ALLTHENIKO „Millenium Re-Burn”

My Graveyard Productions
Brzmi jak: wczesne Rage
Jak powszechnie wiadomo, zajebiste niegdyś Rage zagubiło się gdzieś w gitarowym onanizmie i przynudza niczym stare ciotki na imprezach rodzinnych. Świat metalu nie znosi próżni, więc włoskie Alltheniko łoi teraz w stylu pamiętanym z „Secrets In A Weird World”, „Trapped” czy genialnego „The Missing Link”. Słucha się „Millenium Re-Burn” równie dobrze, jak powyższych klasyków.  Tylko dlaczego Alltheniko nie dodają nic od siebie, pozostając rewelacyjnymi, ale wciąż kopistami? Banan na gębie jest, głowa sama chodzi, więc brak tylko szczypty, dosłownie szczypty, własnego ja. Jeśli je znajdą, mają u mnie dychę, bo stare Rage uwielbiam. Więcej na www.alltheniko.it
Vlad Nowajczyk [6.5]

KINGS DESTROY „And The Rest Will Surely Perish”

Maple Forum
Brzmi jak: doom metal z NYC
Mocna rzecz!!! Klasyczny doom grany z hardkorowym feelingiem nie należy do częstych odkryć na dzisiejszej scenie. Nowojorczycy (w składzie dwóch muzyków o polskich korzeniach) nasłuchali się Saint Vitus i The Obsessed i grają równie niespieszne riffy jak twórcy „Born Too Late” i „Lunar Womb”. Dodali do tego odrobinę bardziej sfuzowane gitary, trochę dziwnych sprzężeń a’la Kyuss i nieliczne przyspieszenia w stylu typowym dla Wielkiego Jabłka. Co najbardziej niesamowite – wokalista Steve Murphy brzmi jak Eric Wagner, Ozzy i Buzz z Melvins w jednym. Kurde, ta kapela powinna zostać wielką gwiazdą. Pewnie nie zostanie, ale jakoś niedługo przyjeżdżają do Polski. Wypada być. Więcej na www.facebook.com/KingsDestroy
Vlad Nowajczyk [7]

TANTARA „Human Mutation”

Brzmi jak: norweskie Bay Area
Norwegia podnosi się powoli z kilkuletniej metalowej zapaści. Dzieciaki z Tantary postawiły na thrash, i to jaki! Dzikie, exodusowe riffy sąsiadują z poplątaną vio-lence’ową jazdą. Świetny wokal, oprócz wściekłego wrzasku Fredrik umie też czysto zaśpiewać. Zaledwie trzy numery znalazły się na tej EPce, ale nie ma wątpliwości: Tantara jest kolejną nadzieją europejskiego metalu. Fantastyczne pomysły, mnóstwo gitarowych smaczków. Aż trudno uwierzyć, że podczas nagrywania tego materiału Norwegowie mieli po 16-18 lat! Nic, tylko czekać pełnoczasowego debiutu.  Więcej na www.facebook.com/TantaraThrash
Vlad Nowajczyk

AXEVYPER „Angeli D’Acciaio”

My Graveyard Productions
Brzmi jak: klasyczny metal po włosku
Ile potraficie wymienić heavy metalowych kapel, śpiewających po włosku? Żadnej? No, jedna się znajdzie: Strana Officina. Ich młodsi koledzi z Axevyper postanowili zaeksperymentować i nagrali EPkę w ojczystym języku. Muzyka pozornie pozostała ta sama: klasyczny heavy z początku lat 80-tych. Wczesne Def Leppard, Tygers a nawet Saxon się kłaniają. Okazjonalnie pojawia się ukłon w stronę Ironów. Co czyni tą płytkę niezwykłą to fakt, że nawet cover Heavy Load został zmiękczony wskutek zmiany języka. Niech mi ktoś powie, że metal można śpiewać w każdym narzeczu. Nie można. Naprawdę fajne numery brzmią niczym Al Bano i Romina Power albo inny Drupi. Nic to, nowy album niedługo. Oby po angielsku. Więcej na www.facebook.com/axevyper
Vlad Nowajczyk [4]

MORBID ANGEL „Covenant”

Earache
Brzmi jak: doskonały death metal
Gdy niedawno naszły mnie wątpliwości, czy nadal powinienem nosić na katanie naszywkę Morbidów, jako odtrutkę zażyłem „Covenant”. Już pierwsze dźwięki sprawiły, iż żałowałem swej nieprawości. Mamy tu do czynienia z death metalowym Absolutem. Choć Chory Anioł zwolnił już na „Blessed Are The Sick”, tu właśnie dopracował swój styl do perfekcji. Genialne sola, niewiarygodnie precyzyjne bębny, opętańczy ryk Vincenta. Wszystko układa się w idealną całość. Także brzmienie, za które odpowiadał legendarny Flemming Rasmussen. Nie było co poprawiać, więc nowa reedycja różni się od oryginału tylko plakatem. Urocze zdjęcie z meczu Lwy – Chrześcijanie 10:0 jest oczywiście na swoim miejscu, na rozkładówce. Moc! Po niemal dwóch dekadach wcale nie mniejsza, bo takiego death metalu już nie ma! Więcej na www.morbidangel.com
Vlad Nowajczyk

MORBID ANGEL „Domination”

Earache
Brzmi jak: Morbid Angel
Pojawienie się „Domination” zbulwersowało w 1995 fanów Morbid Angel nieco jednak mniej niż najnowszy koszmarek. Czyste wokale, „miękka” produkcja, przebojowe melodie... Trey zdecydował się stworzyć muzykę przystępniejszą. I chwała mu za to. Nawet tacy zagorzali przeciwnicy „deaf metalu” jak niżej podpisany zainteresowali się przy tej okazji Morbidami. Dziś trudno mówić o kontrowersjach, wszak „Domination” jest logiczną konsekwencją „Covenant”. Zespół wciąż w szczytowej formie. Najnowsza reedycja Earache zaś, bo z tej okazji niniejsza recenzja, pojawia się w formie digipaka z reprintem oryginalnej szaty graficznej i plakatem. Wypada mieć, zatem... Więcej na www.morbidangel.com
Vlad Nowajczyk

GERM BOMB „Infected From Birth”

AreaDeath
Brzmi jak: bardziej punkowy Motorhead
Choć szwedzkie trio zaliczane jest na metal-archives w poczet grup crossover/thrashowych, nie zgodzę się z tą klasyfikacją. Nagrany jeszcze w dwuosobowym składzie, ledwie 25-minutowy album „Infected From Birth” pełny jest organicznego rock’n’rolla, doprawionego punkową energią. Zero metalu! Świetne wokale (wyobraźcie sobie połączenie Lemmy’ego z Danzigiem z czasów Misfits!), chwytliwa melodyka, sporo potencjalnych hitów. Ot, takie „The Oath” czy „Chemical God”. Nie można nie wspomnieć o tematyce tekstów. Narkotyki, zginilizna, odpady radioaktywne, white trash.  Jakieś wady? Za krótko, tym bardziej że spokojny, ostatni kawałek pokazuje, że potrafią też zwolnić. Więcej na www.myspace.com/germbombsweden
Vlad Nowajczyk [7]

CHRIST AGONY „UnholyDaeMoon”

Faithless Productions
Brzmi jak: najwybitniejszy polski zespół blackmetalowy
Trzy pierwsze krążki Cezara i spółki zaliczają się do klasyki drugiej fali blacku.  Nie w wydaniu norweskim oczywiście. Tym klimatycznym kompozycjom znacznie bliżej do greckiego przepychu niż północnych lasów. Dzięki temu nie zestarzały się ani odrobinę. Od dawna za to nie były dostępne na rynku. Wypełniła tę lukę bydgoska wytwórnia Faithless Productions, wypuszczając limitowany digipak, rozkładany w kształt prawidłowo ;) ułożonego krzyża. W efektowną oprawę graficzną wpleciono oryginalne okładki „Unholyunion”, „Daemoonseth – Act II” i „Moonlight – Act II”. Zestaw trzech płyt prezentuje się znakomicie pod względem wizualnym, a co tu pisać o muzyce? Żadnych bonusów, wyłącznie oryginalne zestawy utworów. Kto nie zna, ten niech lepiej pozna, albo zostanie pozerem na wieki. Więcej na www.christagony.com
Vlad Nowajczyk [10]

THRASH OR DIE „Poser Holocaust”

Empingao Records
Brzmi jak: nowe wcielenia Paula Baloffa
Wokalista tej florydyjskiej hordy, poważny miejski urzędnik Ralph Viera, to przypadek jedyny w swym rodzaju w całej nowej fali thrashu. Człek ów zadebiutował w wieku... 46 lat! Nie wystarczy, że na tyle nie wygląda, brzmi jakby połknął Baloffa! Jego chwilami atonalne wrzaski stały się znakiem rozpoznawczym Thrash Or Die. Nie należy przy tym nie doceniać udanych kompozycji i zajebistego warsztatu pozostałych. Kawałki TOD mają jedną wspólną cechę: gdy melodyjne zwrotki wręcz wołają o refren na miarę hitów Testamentu, pojawia się surowe mięcho. Czy rujnują w ten sposób potencjalne przeboje? Owszem, i czynią to z premedytacją. Są zombiaki, księża-pedofile, upiory i napierdalanie pozerów. Moi mili, prosto z Miami, młot na sezonowców, Thrash Or Die! Więcej na www.facebook.com/thrashordie.fl
Vlad Nowajczyk [6.5]

H.O.S. „The Beginning”

Punishment 18
Brzmi jak: amerykańsko-niemiecki thrash we włoskim sosie
Ciekawe, czy to wyścigi żużlowe natchnęły kwartet z włoskiego Lonigo do grania wściekłej odmiany thrashu. Ich krajanie preferują zwykle Bay Area, Harvester Of Sorrow zaś kojarzy się jednoznacznie ze „środkowym” Kreatorem oraz Dark Angel. Hoglanowska jest tu praca perkusji, kroczące riffy i wokal wskazują na wpływy ekipy Mille Petrozzy. Ba, nawet akcentowanie zapożyczyli młodzi Włosi od swego niemieckojęzycznego ziomka. Co tu kryć, słucha się świetnie, tym bardziej że „Hordes Of Chaos” nie powala. Wypadałoby jednak popracować nad własnym stylem. Fundamenty już są, H.O.S. nie dają ciała! Więcej na www.myspace.com/hosthrash
Vlad Nowajczyk [6]

AT THE GATES „Slaughter Of The Soul + Purgatory Unleashed Live In Wacken”

Earache
Brzmi jak: klasyka melodyjnego death metalu
Klasycy gothenborskiego grania zorientowali się jakiś czas temu, że popyt na ich muzykę jest ogromny. Okazało się też, że tabuny kiepskich naśladowców nie zmniejszyły apetytu na samo At The Gates. Wie o tym także Earache, stąd kartonik zawierający ostatni studyjny i jedyny koncertowy album słynnych Szwedów. „Slaughter Of The Soul” – wiadomo, metal bardziej melodyjny niż death, opluty przez purystów i uwielbiany przez metalkorową dzieciarnię sprzed dekady. Wersja wzbogacona aż o sześć bonusów, w tym covery Slayera i Slaugherlord. Książeczka pełna wspomnień muzyków, pełen wypas. Koncert z 2008 roku z Wacken to z kolei ascetyczne wydanie, za to zespół (świeżo po powrocie) przekonuje do siebie od pierwszych dźwięków.  Co tu się rozpisywać – jeśli jeszcze nie posiadasz którejś z powyższych płyt, warto nabyć właśnie to wydanie.
Więcej na http://www.atthegates.se/site/
Vlad Nowajczyk

BLATANT DISARRAY „Everyone Dies Alone”

Tribunal Records
Brzmi jak: nowocześniejszy Xentrix
Pochodzący z Północnej Karoliny kwartet zaprezentował na swym debiucie stosunkowo lekki, przebojowy thrash metal. Melodyjne refreny kojarzą się na przemian z Testamentem i Xentrix, maniera wokalisty – zdecydowanie z tymi drugimi. Znakomite, przestrzenne brzmienie sprawia, że płyty słucha się... cholera, to chyba niewłaściwe określenie w przypadku metalu... przyjemnie! Nawet machanie banią przychodzi jakoś bez wysiłku. Zajebisty warsztat, wyśmienite melodie, kompozycje też niczego sobie. Wypadałoby nieco dociążyć i będzie git. Więcej na www.myspace.com/blatantdisarray
Vlad Nowajczyk [6.5] 

wtorek, 28 lutego 2012

Spóźnione powitanie, czyli o co w tym wszystkim chodzi...

Witam serdecznie na moim blogu. Tak, udało mi się wreszcie takowy założyć. Będę tu publikować materiały, które nie zmieszczą się w papierowym wydaniu pewnego zajebistego dwumiesięcznika, jak również (a obecnie - ZWŁASZCZA) teksty zaległe, zasługujące na pojawienie się na półkach empików, lecz utleniające się z powodu zawieszenia wydawania HR.

Wszystkie poniższe artykuły zostały zaaprobowane do druku w numerze 23. Dlaczego tak długo czekałem z ich publikacją? Dopiero niedawno zorientowałem się, że stosy płyt w moim gabinecie nie pozwalają na spokojne poruszanie się w pomieszczeniu. Czas na remanent i miłej lektury. Za komentarze będę wdzięczny, pomogą w redagowaniu czasopisma i zapełnianiu stronic niniejszego bloga.

Co złego to (nie) ja!

Vlad

Świeża krew 23


Podziemie wciąż buzuje, wypluwa dziesiątki utalentowanych kapel thrashowych i heavymetalowych, przedstawiciele pozostałe gatunków jakby zapadli w sen zimowy, a może po prostu boją się potęgi stali, hehehe. Oto zaś kolejna porcja krwistych steków:

CAVADOR (Argentyna)

Założycielem Cavadora jest śpiewający basista Emanuel Salgado, który w 2003 dobrał do zespołu trzech muzyków rozwiązanej grupy Metalhead: gitarzystów Federico Rodrigueza i Ezequiela Catelano oraz perkusistę Gonzalo Lopeza. Początkowo grali kowery Slayera, Megadeth, Testamentu i Metalliki, ale szybko zaczęli komponować własne numery. W 2006 roku ukazało się demo „Cavador”, po którym w kapeli zaczęły się przetasowania. Dość rzec, że w 2009 roku debiutancki krążek „...de tumbas...” Emanuel nagrywał z zupełnie inną ekipą. Płyta zawiera zróżnicowany heavy/thrash z wieloma smaczkami z innych gatunków (np. klimatycznego blacku!) i histerycznym wokalem, okazyjnie przechodzącym w falset (tak, tak, po hiszpańsku). Jako że Salgado na jakiś czas wyjechał do Hiszpanii, tam wydany został album. Po jego powrocie do Buenos Aires, w składzie ponownie znalazła się wspomniana na początku trójka. Zespół pracuje nad nowym albumem i wciąż promuje debiut. Więcej na www.myspace.com/cavador

CIRCUS OF DEAD SQUIRRELS (USA)

Chora muzyka, ale czego można się było spodziewać po kapeli o TAKIEJ nazwie? W 2003 roku w Hartford w stanie Massachusetts powstała formacja łącząca to, co najlepsze w Ministry, Nine Inch Nails, Revolting Cocks z Gwar i Green Jelly. Industrialny metal i humor. Dziś na koncie mają trzy, wydane niezależnie, albumy: „Indoor Recess” (2004), „The Pop Culture Massacre and the End of the World Sing-A-Long Songbook!” (2007) i najnowszy „Operation Satan”. W międzyczasie grupa rozsypywała się kilkakrotnie, lecz jej trzon stanowią niezmiennie Pancho Ripchord (wokal) i Matt Nodland (bas). Obecnie kończy się casting na nowych muzyków, a zainteresowanie CODS wyraził sam Al Jourgensen (ex-Ministry). Na youtube można znaleźć rewelacyjny teledysk do kawałka „Elmo’s Last Laugh”. Jak widać na zdjęciu, koncerty grają w dziecięcych maskach zwierzątek. Więcej na www.circusofdeadsquirrels.net

FATALITY (Kanada)

Choć zespół ten wystartował już w 2003 roku w Toronto, dopiero po pięciu latach udało im się znaleźć bębniarza z prawdziwego zdarzenia. Ustalił się wówczas skład: Spencer LeVon (wokal, gitara), Eytan Gordon (gitara prowadząca), Adam Zlotnik (bas) i Andrew Suarez (perkusja). Od 2008 sprawy toczą się już zdecydowanie szybciej. Demo, krótko później płyta „Beers From The Grave”, pełna korzennego Bay Area thrashu a’la wczesna Metallika / Exodus, zakończona sabbathowskim instrumentalnym walcem. Świetna oprawa graficzna, zabawne teksty i luźne podejście do imedżu. Mnóstwo koncertów, i to w dobrym towarzystwie (Exodus, Municipal Waste, Bonded By Blood, Evile, Holy Grail, Razor, DBC, Vindicator). Na 2011 szykują trasę po Kanadzie i USA oraz nowy krążek. Więcej na www.myspace.com/fatalitythrashfuck

MEGAHERA (Włochy)

Heavymetalowcy z Sardynii istnieją zaledwie od dwóch lat, a na koncie mają już świetne demo „Lethal Noise Of Violence” i świeży kontrakt płytowy. Gdyby nie ich młode twarze, możnaby pomyśleć, że mamy do czynienia z zaginioną perełką NWOBHM! Fenomenalny, hardrockowy feeling! Mario Marras (wokal, gitara), Marco Cossu (gitara), Antonio Borgesi (bas) i Roberto Piu (drums) są z pewnością jedną z najbardziej utalentowanych włoskich formacji od czasu Rhapsody. Debiutancki album w przygotowaniu, oby już w tym roku! Więcej na www.myspace.com/megahera

SIXGUNS OVER TOMBSTONE (Kanada)

Pomysł na kapelę, łączącą power/thrash metal z westernową otoczką, zrodził się w 2004 roku w głowach braci Tima (wokal, gitary) i Adama (perkusja) Brownów z Edmonton. Do składu dołączyli Rob The Arab Villain (bas) i drugi gitarzysta Brent Parkins. Obaj odeszli jednak po wypuszczeniu EPki „Sixguns Over Tombstone” (2007) i płyty „Putting Revenge On The Map” (2009). Obecnie bracia mają już przygotowany materiał na drugi album i poszukują stałego basisty, by wrócić do regularnego koncertowania. W międzyczasie Adam gra w heavymetalowym Striker, a Tim odpala fajkę pokoju. Więcej na www.myspace.com/sixgunthrash

SKULL HAMMER (USA)

Czaszkopięść, Czaszkomłot, co ci ludzie palą? Skull Hammer powstał w 2007 roku z zamiarem grania heavy metalu bez ograniczeń. Przyznać trzeba, że im to wychodzi całkiem nieźle. Ekipa śpiewającego gitarzysty Steve’a McArdle łoi coś pomiędzy epickim heavy a thrashem z elementami crossover. Ciężka, melodyjna muzyka, zmuszająca do machania banią. Po EPce „Fear The Truth” Steve wymienił personel, obecnie grają z nim Glenn Reed (bas, wokal) i Dan Kowal (bębny, wokal, znany z Ravage). W tym zestawieniu powstał świeżutki CD „Pay It In Blood”. Dziw bierze, że nie mają jeszcze kontraktu. Więcej na www.myspace.com/skullhammertheband

STEEL TORMENTOR (Irlandia)

Balansując między „środkowym” Iron Maiden, starym Blind Guardian i wczesnym HammerFallem, ten działający od 2004 roku kwartet stworzył w ub.r. bardzo słuchalny album pt. „Return Of A King”. Śpiewający gitarzysta James Kelly (nie, nie z TYCH Kellych) już od 1996 próbował zebrać skład, pogratulować samozaparcia! Obecnie grają z nim Norman Rafter (gitara), Paul Newell (bas) i Kevin Ryder (perkusja). Płyta, wypuszczona własnym sumptem, doczekała się już reedycji na CD i winylu za sprawą Nephin Records. Więcej na www.steeltormentor.com

SVOLK (Norwegia)

Bear metal – tak określa swoją oryginalną i nieszablonową muzę ten kwintet z Oslo. Zaczęli w 2005 i od razu z grubej rury, od EPki „Beast Unleashed”. W 2009 dołożyli pełnym krążkiem „Svolk”, a w ubiegłym roku zjechali Europę jako support Annihilator, docierając też do Polski. W ich utworach słychać klasycznego hardrocka, Kyuss, Corrosion Of Conformity oraz sporo heavy- i thrashmetalowych ozdobników. Jak twierdzą, porwali fryzjera Scorpions i zmusili do współpracy. Zespół tworzą: Knut Erik Solhaug (wokal), Martin Osterhaug (gitary), Jengt Castral (gitary), Thomas Osterhaug (bas) i Jorgen Seger Haave (perkusja). Więcej na www.svolk.net

THE CROSSROADS (Polska)

Rybniccy thrashers rozpoczęli działalność w 2007 roku. Po wielu przetasowaniach, w 2009 ustalony został obecny skład: Bartosz Bieżuński (wokal), Daniel Tkocz (gitary), Dawid Stafarczyk (gitary, wokal), Szymon Baron (bas), Dave Kuźnik (perkusja). W połowie 2010 wydali pierwszy oficjalny materiał, zatytułowany „Hate You!”. Dziewięć kawałków ciekawej, zróżnicowanej muzy z mnóstwem wpływów heavy i death metalu. Uwagę zwraca interesująca, brudna barwa głosu „Klausa” i kilka nieszablonowych rozwiązań aranżacyjnych. Zespół dzielił scenę z takimi tuzami jak Sodom, Death Angel, Hirax, Exumer, Quo Vadis, Alastor, Horrorscope, The No-Mads... Obecnie przygotowują się do nagrania studyjnej EPki. Więcej na www.myspace.com/thecrossroadsrybnik

WARTIME (Bułgaria)

Po raz pierwszy gości w tej rubryce kapela z Bułgarii. Sofijczyków można śmiało nazwać tamtejszą odpowiedzią na Sadus! Techniczny, wręcz progresywny thrash wymaga wielu uważnych przesłuchań, ale z pewnością warto. Choć wyśmienity gitarzysta Stan Stanczew założył zespół już w 1997 roku, dopiero przed pięcioma laty zgromadził równy skład. Po wydaniu debiutanckiego albumu „Against Destiny” zmuszony był znów zacząć poszukiwania... Dziś, oprócz niego, w Wartime grają: Iwan Iwanow (wokal), Anton Rekarski (gitara), Antonio Mitow (bas) i Darin Żeliazkow (perkusja). Z pewnością jeszcze o nich usłyszycie, a więcej info na www.wartime.bg

HELLFIGHTER – test trzech szóstek

Pacjent: Simon Gordon
Zawód: wokalista
Kontakt: www.myspace.com/hellfightermetal
Objawy: rozprzestrzeniający się heavy/thrash z UK
Rozpoznanie choroby: powrót zespołu znanego niegdyś jako Xentrix
Lekarz prowadzący: Vlad Nowajczyk
HR: Simon, dlaczego wydanie płyty zajęło wam aż trzy lata? Demo było wszak znakomite...
To były pierwsze cztery kawałki, jakie skomponowaliśmy jako Hellfighter. Pisaliśmy dalej, próbując wielu innych stylistyk, z których większość zupełnie nam nie wyszła (śmiech). Zanim złapaliśmy odpowiedni rytm, minęło trochę czasu. Dostaliśmy wtedy fantastyczną ofertę od Andy’ego Sneapa, ale musieliśmy dostosować się do harmonogramu jego wysokobudżetowych produkcji, jak Megadeth i Accept. Kilka drobnych opóźnień... i tak jakoś wyszło. Mamy już sporo materiału na drugą płytę, więc powinno być tym razem z górki.

HR: Numery z dema brzmią na „Damnation’s Wings” o wiele bardziej agresywnie. Czyżby z zamiarów grania heavy metalu wyszedł wam thrash? Brzmicie jak na „Kin”, ale bez smutów.
Z pewnością nie jesteśmy stricte thrashowym zespołem, ale nie da się uciec od naszej przeszłości. Thrash zawsze będzie wybrzmiewać w naszych utworach. Kawałki są bardziej agresywne, ponieważ długo je nagrywaliśmy, starając się aby brzmiały jak najciężej, przy zachowaniu melodyki. Praca Andy’ego też się do tego przyczyniła...
HR: Właśnie, Sneap zajął się miksem i masteringiem, ale czyżbyście nagrywali sami?
W zasadzie tak. Nasz gitarzysta Kristian zarejestrował większość partii. Andy zrobił partie bębnów, oraz dopalił partie gitar w swoim studio. Wokal, bas i całość gitar nagraliśmy w naszym studio w Lancashire i wysłaliśmy do Sneapa.

HR: Próbowałeś wielu technik wokalnych, skąd taka różnorodność?
Zdążyłem sobie dokładnie przeanalizować piosenki z dema. Uznałem, że nie są wystarczająco kopiące, więc dopracowałem niektóre patenty. Dodatkowo mój głos zmienia się z upływem lat i poczułem, że warto poeksperymentować. Będę się trzymać tej ścieżki.
HR: Jak już nasi czytelnicy wiedzą, to brak Chrisa Astleya sprawił, że zmieniliście nazwę. Co u niego, poza gościnnymi występami na płytach Solitary i Decadence?
Chris jest jednym z naszych najlepszych przyjaciół, więc nie ma problemu by o nim gadać. Tylko nie każ nam grać „Ghostbusters” (śmiech). Po prostu nie jest już zainteresowany śpiewaniem ani grą na gitarze. Zawsze angażował się całkowicie we wszystko, co robił, ale tylko wtedy gdy to czuł. Obecnie gra na bębnach w kapeli o nazwie Swearfinger. Jest już bardzo dobrym perkusistą i zdarza mu się zastępować Dennisa podczas naszych prób. Bardzo lubi Hellfighter i sporo nam pomaga, ale przede wszystkim koncentruje się na swym nowym instrumencie.
HR: Nasunęło mi się skojarzenie z Sanctuary i Nevermore, pamiętając że nazywaliście się Xentrix... Tyle że Nevermore wystartowało z młodymi chłopakami na pokładzie, a wy już nie jesteście dzieciakami. Jak będziecie promować nową nazwę? Założę się, że często na plakatach pojawi się stare logo (śmiech).
Masz rację, nie będzie łatwo. Gdybyśmy zachowali nazwę Xentrix, byłoby łatwo o występy na festiwalach i trasach. Nie sądzę, by było to szczere z naszej strony. Tylko Stan i Den pozostali z klasycznego składu. Obawialiśmy się też negatywnych reakcji starych fanów, wszak nie gramy dokładnie w dawnym stylu. Nie było wyboru. Postaramy się zdobyć pozytywne recenzje, a gdy ludzie zaczną nas kojarzyć, ruszymy w trasę.

SOLITUDE – test trzech szóstek

SOLITUDE – test trzech szóstek
Pacjent: Akira Sugiuchi
Zawód: wokalista, właściciel wytwórni płytowej
Kontakt: www.myspace.com/solitudejapan
Objawy: zaśpiewał na fenomenalnym albumie
Rozpoznanie choroby: maniak heavy metalu
Lekarz prowadzący: Vlad Nowajczyk
HR: Witaj Akira! „Brave The Storm” to fantastyczny album! Tylko dlaczego czekaliście z nim aż osiem lat od momentu wydania debiutu? Przy okazji, czy planujecie reedycję „Virtual Image”?
Bardzo się cieszę, że spodobała ci się nasza płyta, dzięki za miłe słowa! Obiecuję, że wypuszczenie „trójki” nie zajmie nam ośmiu lat (śmiech). Uważamy, że nasz obecny skład z perkusistą Madem (ex-Anthem) jest najsilniejszy w historii grupy, więc chcemy wykorzystać ten potencjał jak najlepiej. Co do debiutu, nie planujemy żadnego remastera, ale staramy się, by został ponownie wydany w Europie. Prawie nikt tam nie zna naszego pierwszego hitu „Virtual Image”, więc należy się przypomnieć.
HR: Wspomniany debiut był także pierwszym krążkiem twojej wytwórni, Spiritual Beast. Czy założyłeś ją, by wydawać własne płyty? Spodziewałeś się, że tak szybko urośniecie w siłę?
Tak, otworzyłem firmę by mieć możliwość wypuszczenia „Virtual Image”. Nikt wówczas nie chciał w Japonii wydawać prawdziwego heavy metalu, zwłaszcza japońskiego. Większość firm w naszym kraju nie jest zainteresowana rodzimymi kapelami, to chore. Do dziś się to nie zmieniło. Zamierzałem zmienić japońską scenę muzyczną. Choćby odrobinę, przez sprawne prowadzenie wytwórni. Chciałem przy tym zaprezentować zagranicznym fanom wiele świetnych japońskich grup, a także ściągnąć na nasze wyspy znakomite zachodnie płyty. Uważałem, że scena dostanie pozytywnego kopa w dupę, co ułatwi zadanie Solitude. Moja wytwórnia jest prowadzona z pozycji maniaka metalu, nie zaś miłośnika słupków i cyferek. W 2011 obchodzimy dziesiątą rocznicę i czujemy się coraz silniejsi!

HR: Przez Solitude przewinęło się aż czterech bębniarzy. Wiadomo, że zmiana pałkera to jak wymiana silnika w samochodzie. Czy to była główna przyczyna tej długiej przerwy wydawniczej?
Mad jest naszym trzecim stałym perkusistą. Sesyjnych było jeszcze kilku, na pewno nie jeden... Fakt, potrzebowaliśmy mocnego, dobrze stuningowanego silnika (śmiech), ale nie z tym wiąże się przerwa. Miałem problemy osobiste, zmarła moja żona. Staraliśmy się też nie wypuścić gówna, więc byliśmy wciąż niezadowoleni z nagrań.
HR: Wasz gitarzysta, Shingo Ida, ma bardzo charakterystyczny styl. Kim się inspirował?
O tak, jest znakomitym muzykiem. Potrafi wymyślać fenomenalne melodie. Kocha UFO, Iron Maiden, Riot i Dio. Do swoich mistrzów zalicza Michaela Schenkera, Randy Rhoadsa i Viviana Campbella. Melodykę zawdzięcza też naszemu lokalnemu gatunkowi, zwanemu J-Pop.
HR: Wraz z basistą Toru występowaliście w thrashowej formacji Sacrifice, nie mylić z kanadyjską grupą o tej samej nazwie. Dlaczego w latach 1992-96 wzięliście rozbrat z muzą?
Gdy graliśmy jako Sacrifice, japońskie społeczeństwo było bardzo niechętnie nastawione do muzyki rockowej. Wiele było zakutych pał w mediach, rock nie był społecznie akceptowany. Ciężko w to dziś uwierzyć z perspektywy niemal dwóch dekad, ale tak właśnie się działo. Gdy jechaliśmy w trasę lub siedzieliśmy w studio, wywalano nas z pracy. Efektem były długi i błędne koło... Doszliśmy do punktu, w którym trzeba było zastopować. Nie muszę chyba dodawać, że atmosfera w grupie nie była najlepsza. Potrzebowałem pauzy, chciałem się odizolować, przemyśleć pewne kwestie. Już w 1994 zacząłem tworzyć podwaliny pod Solitude.
HR: Jakie są twoje najbliższe plany związane z kapelą?
Początek roku to występy z Enforcer w Korei i Japonii. Latem spodziewamy się wydania „Brave The Storm” w Europie. Nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów, ale kontrakt już jest. Planujemy małą trasę po Starym Kontynencie pod koniec bieżącego roku lub na początku 2012. Druga połowa 2011 to nagrania trzeciej płyty, mamy już kilka numerów. Wszystko ogarniamy i mamy wielką ochotę na sianie zamętu w waszych rejonach!

Sztuka jest ważniejsza niż ludzie ją tworzący

KYPCK

Sami Lopakka, niegdyś podpora bardzo popularnej u nas grupy Sentenced, od kilku lat działa w niekomercyjnym projekcie, którego założeniem było odseparowanie się od całej sceny metalowej. Jak mu się to udało? Oceńcie sami.
HR: Witaj Sami, gratuluję kolejnej porcji przepięknie smętnej muzyki! Nie należycie do przesadnie często koncertujących zespołów, zatem skąd taka długa przerwa?
Dziękuję, sami jesteśmy bardzo zadowoleni z „Nizhe”. Ktokolwiek szuka imprezowej muzy, to są ostatnie drzwi, które powinien otworzyć (śmiech). Opóźnienie było spowodowane niejasną sytuacją z dużą, międzynarodową firmą wydawniczą, z którą negocjowaliśmy. Przez pół roku czekaliśmy na „ostateczne potwierdzenie”, mieliśmy dość i szukaliśmy innego rozwiązania. Nareszcie jest, wystrzeliliśmy naszą drugą torpedę.
HR: Co się stało z umową z Century Media? Macie jakąś międzynarodową dystrybucję na oku?
Kontrakt opiewał na jeden album, który najwyraźniej nie sprzedawał się tak dobrze, jak tego by chcieli. Wciąż mamy w tej firmie wiernych fanów, ale to tylko biznes... Nie mam do nich pretensji, skoro zależy im na sprzedaży, doom z tekstami po rosyjsku nie jest oczywistym wyborem (śmiech). Ani nawet mniej oczywistym.

HR: Czyim pomysłem była rosyjska otoczka?
Moim, aczkolwiek początkowo nie traktowałem tej idei poważnie. Opowiedziałem o tym Hiiliemu, który zapalił się do mojego pomysłu i nie chciał słyszeć o innych opcjach. Dzięki temu wyróżniamy się z tłumu innych kapel. Imedż jest pochodną języka, wiele skojarzeń pojawiało się naturalnie. Rosja jest krajem o bogatej historii i kulturze, niewyczerpalnym źródłem inspiracji.
HR: Wasze podejście do doom metalu jest wyjątkowe. Co was zainspirowało? Czyżby „Monotheist”?
Od początku chcieliśmy się odseparować od reszty sceny. Nie miałem zamiaru powtarzać czegoś, co już zostało zrobione. Pomysł na zespół i muzykę powstał już około 2000 roku. Pierwszy raz rozmawialiśmy o tym podczas nagrywania „Crimson” Sentenced. „Monotheist” jest genialnym albumem, podobnie jak nowy Triptykon. Bardzo byłem dumny gdy usłyszałem, że Tom G. Uwielbia KYPCK. Jego dzieła były dla nas jedną z inspiracji, ale dalecy jesteśmy od zrzynek.

HR: W jakich okolicznościach znaleźliście wokalistę?
Gdy już zadecydowaliśmy, że śpiewamy po rosyjsku, byliśmy pewni dwóch kwestii. Po pierwsze poszukiwanie wokala potrwa minimum pół roku, po drugie musi on być Rosjaninem lub urodzonym w Rosji. Praktycznie nikt w Finlandii nie mówi po rosyjsku, poza ludźmi którym ten język jest potrzebny w pracy. Tymczasem znaleźliśmy Seppanena, fińskiego frontmana z perfekcyjnym rosyjskim, po sześciu dniach. Dowiedzieliśmy się o jego „Russian Rock Project”, kapeli z którą gra fińskie przeróbki rosyjskich szlagierów rockowych.
HR: Wasze teksty brzmią świetnie, i napisane są bardzo dobrym rosyjskim. Zaskakujące, wszak to bardzo trudny język!
Dla mnie też brzmią zajebiście, choć ich nie rozumiem (śmiech). Po prostu jest to język znakomicie sprawdzający się w sztuce. Ostatnio próbowałem się uczyć, ale najwyraźniej jest już dla mnie za późno na naukę nowego języka. Mawiają, że z wiekiem człowiek mądrzeje. Gówno prawda, głupieje się z roku na rok (śmiech). Seppanen zaś mieszkał w Rosji przez kilka lat, od dziecka zapoznawał się z literaturą, skończył studia w tym kierunku i został wykładowcą. Nie mogliśmy znaleźć lepszego wokalisty.

HR: Promowaliście debiut świetnym klipem „1917”, po którym pojawił się teledysk do „Demon”. Oba są fenomenalne, więc oczekiwania względem kolejnego teledysku są wysokie.
Właśnie skończyliśmy zdjęcia do „Alleya Stalina”. Główny bohater mieszka w domu pełnym śniegu, w którym wieje porywisty wiatr. Gdy jednak widać okno, na zewnątrz panuje lato. Nie mogę się doczekać premiery. Dysponujemy też kilkoma klipami ze studia, które wrzucimy do sieci na wiosnę. Jeśli widziałeś zapowiedzi „Cherno”, wiesz już że nie należą do najbardziej typowych...
HR: Chyba ciężko jest wam dopasować się do napiętego harmonogramu Hiilesmy, wziętego producenta? Nie myśleliście o sesyjnym bębniarzu na niektóre koncerty?
Nie, musimy być w pełnym składzie, wzmocnionym o mojego starego kumpla z Sentenced – Samiego Kukkohovi na drugiej gitarze. Fakt, kalendarz Hiiliego jest irytujący, ale także pozostali mają swoje zajęcia. Staramy się stawiać na jakość, nie ilość. Na przykład od pierwszego występu używamy projektora video.
HR: Grasz na bardzo ciekawej gitarze, nazwanej Lopashnikov, zbudowanej na bazie pistoletu maszynowego AK-47. Skąd taki pomysł, i jak został on zbudowany?
Kolejna z moich idei, która początkowo była tylko żartem. Sądziłem, że budowa takiego wiosełka nie jest możliwa. Porozmawiałem o tym z ludźmi z Amfisound, małej fińskiej firmy produkującej ręcznie gitary, i okazało się że to jest do zrobienia. Znaleźli starego kałacha, rozebrali na części i od tego zaczęli. Mój instrument zawiera autentyczne części kałasznikowa! Gdy go wypróbowałem, byłem rozwalony. Wygląda przezajebiście. Możesz wierzyć lub nie, jest to najlepszy sprzęt na jakim kiedykolwiek grałem. Stroję go do A, naszego podstawowego ustawienia.

HR: Wspomniałeś o Samim Kukkohovi, jak jego gitara komponuje się na żywo z twoją?
Udało nam się to dopracować. Ja gram na gitarze barytonowej, on na zwykłej. Jest więc miejsce dla nas obu w naszej potężnej ścianie dźwięku. Sami jest bardzo dobrym muzykiem, nie sądzę byśmy sobie bez niego poradzili, brzmielibyśmy o wiele słabiej.
HR: Skoro już rozmawiamy o sprzęcie, co powiesz o Kypcklopie?
(śmiech) Nasz basista Ylä-Rautio zastanawiał się, czy może grać na jednej strunie i powiedział to głośno. Nie miał zatem już alternatywy. Sam zbudował jednostrunowy bas, napotykając po drodze sporo interesujących problemów technicznych. Obecnie już działa jak należy. Obserwacja jego gry daje niezły ubaw, zwłaszcza gdy musi szybko zasuwać palcami po całym gryfie. Skóra na jego paluchach musi być grubości spotykanej u słoni (śmiech). Czasem sam nie wiem, jak udaje mu się trafiać, zdecydowanie utrudnił sobie życie (śmiech).
HR: Zestaw perkusyjny macie dla odmiany bardzo rozbudowany. Po co wam dwie dodatkowe centrale za plecami Hiiliiego?
Ponieważ dwa tomy okazały się niewystarczające (śmiech). Nie zapomnij o dzwonie okrętowym, którego nie możemy brać na koncerty, ponieważ waży chyba z tonę (śmiech). Pracujemy nad udoskonaleniami, obecnie na warsztacie jest pedał, który umożliwia uderzanie w dodatkowe bębny za jednym naciśnięciem. Nasze beczki rozstawione są w taki sposób, że publika widzi doskonale, co się dzieje. A wygląda to bardzo dziwnie (śmiech) Brzmienie jest za to fantastycznie ciężkie.

HR: Przeczytałem między wierszami, że KYPCK miał być w zamierzeniu jednorazowym projektem?
Wielu dziennikarzy o to pyta, najwyraźniej coś źle napisaliśmy w biografii. Od założenia wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z prawdziwym zespołem. Nie było żadnego wahania, czy będzie kontynuacja „Cherno”.
HR: Z pewnością macie wielu fanów w Rosji. Jak często dostajesz sowieckie pamiątki?
Ciągle i bardzo je lubię (śmiech). Mają też znakomite wódki, mniam! Od początku jesteśmy tam przyjmowani ciepło. Fantastyczne, cała sala śpiewa z nami, a jedynym muzykiem rozumiejącym teksty jest Seppanen (śmiech). W tym roku po raz pierwszy zagramy w Kursku.
HR: Świetnie wymalowaliście waszą starą Ładę, wciąż nią jeździcie?
Mieliśmy mały wypadek. Dało się nią jeździć, ale koszt naprawy był zbyt wysoki. Postanowiliśmy ją uwolnić. Pojechaliśmy nocą do centrum miasta, zostawiając klucze w stacyjce i drzwi szeroko otwarte. Poszliśmy imprezować, a rano samochód zniknął. Oczywiście nie zgłosiliśmy kradzieży. Mam nadzieję, że ktoś sobie nią teraz jeździ z logo KYPCK na drzwiach (śmiech).
HR: Jeden z kawałków zadedykowaliście zmarłemu w wieku 35 lat Miice Tenkuli...
Tak, jego śmierć to wielka strata. Jego alkoholizm nie pomagał, ale przede wszystkim miał wrodzoną wadę serca, która spowodowała atak, a w konsekwencji śmierć. W przeciwieństwie do wielu innych muzyków nie słyszę zazwyczaj melodii w głowie, ale po otrzymaniu informacji o śmierci Miiki usłyszałem natychmiast motyw, który stał się podstawą „Vals Smerti”. Byłem zszokowany i, gdy o tym pomyślę, wciąż jestem...

HR: Dlaczego w 2005 roku rozwiązaliście Sentenced? Byliście bardzo popularni...
Popularność nie ma tu nic do rzeczy. Czuliśmy, że nie angażujemy się już w zespół na 100%. Postanowiliśmy przestać działać, zanim cokolwiek zrujnujemy. Przez 15 lat ten zespół był wielką częścią naszego życia. Nie była to więc łatwa decyzja, ale do dziś jestem przekonany o jej słuszności. Sztuka jest ważniejsza niż wszystko inne, ważniejsza niż ludzie ją tworzący. Być może brzmi to jak bajania naiwniaka, ale tak to widzę.
HR: Styl KYPCK bardzo się różni od ostatnich nagrań Sentenced, kiedy zaczniecie pisać hiciory (śmiech)?
(śmiech) O czym ty gadasz, przecież mamy same 9-minutowe radiowe przeboje! Taki kierunek obraliśmy i nie ma innej opcji. Nie interesuje nas, czy będziemy popularni. KYPCK to melina pełna miażdżącego ciężaru, rdzy i beznadziei.
HR: Spośród wszystkich posentencedowych kapel najpopularniejszy jest chyba Poisonblack? Planujecie wspólne granie?
Tak, masz rację. Właśnie nagrywają piątą płytę. Nie graliśmy jeszcze wspólnych koncertów, ale wiele razy o tym rozmawialiśmy. Możliwe, że na jesieni nareszcie się ziszczą. Hiili produkował też debiut The Man-Eating Tree, nowego zespołu Vesy Ranty. Będą nas niedługo supportować.
HR: Czy Sentenced był twoim jedynym zespołem przed założeniem obecnego?
Tak. Początkowo inaczej się nazywał, ale był tą samą kapelą. Należę do ludzi, którzy mogą funkcjonować tylko w jednej grupie. Chcę wkładać całą energię w dany projekt.
HR: Twoje muzyczne korzenia?
Zaczynałem słuchać metalu w późnych latach osiemdziesiątych, więc wychowałem się na Death, Slayerze, Metallica, Morbid Angel... Obecnie mam o wiele szersze horyzonty. Od muzyki klasycznej po Samo.
HR: Czy trasa z HIM wpłynęła na waszą popularność w Finlandii?
Mieliśmy niezły ubaw, ale wątpię by nam to pomogło (śmiech). Mieliśmy niezły ubaw, patrząc na stojące pod sceną fanki HIM, gdy zaczynaliśmy grać. Były autentycznie przerażone. Cóż, najlepsze koncerty dajemy jako headliner, mamy 75-minutowy set z filmami w tle.
HR: Zdajesz sobie sprawę, że w Polsce możecie zostać aresztowani? Niedawno wprowadzono idiotyczne prawo, zrównujące symbole sowieckie z hitlerowskimi. Macie szansę na sławę i pięć minut w mediach (śmiech)!
Tak, słyszałem o tym prawie. Już miewałem problemy na trasie z powodu mojej gitary, ale przyjazd do Polski może nam pomóc wskoczyć na wyższy poziom kłopotów (śmiech). Wiesz, do pewnego stopnia rozumiem, znam historię. Ale do diabła, te symbole występują w wielu filmach, ich też zakażą? Nie promujemy sowieckiego systemu, nie jesteśmy komunistami. Używamy tej symboliki dla zwały, naśmiewamy się z wielkiego upiora, który już nie straszy. Jako zespół jesteśmy całkowicie apolityczni.
HR: Dzięki za rozmowę.
HR: To ja dziękuję za świetne pytania!
Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Zdjęcia: KYPCK
Adres oficjalnej strony internetowej: www.kypck-doom.com

Dyskografia:

Cherno 2008
Nizhe 2011

Kalendarium:

1032 – Pierwsze źródła pisane wspominają o mieście Kursku.
1508 – Miasto Kursk wchodzi w skład scentralizowanej monarchii rosyjskiej.
1943 – Bitwa na Łuku Kurskim. Największa bitwa pancerna wszech czasów, zakończona klęską Niemiec.
1994 – Wodowanie atomowej łodzi podwodnej K-141 Kursk.
2000 – K-141 Kursk zatonął na Morzu Barentsa wraz ze 118-osobową załogą.
2007 – Powstaje zespół Kursk, rejestracja debiutanckiej płyty.
2008 – Wydanie płyty  “Cherno”.
2009-2010 – Prace nad drugim albumem.
2011 – “Nizhe” wychodzi 9 lutego.

Robotnicza kapela

AGNOSTIC FRONT

Czasy kojarzenia hardcore z nu-metalem odeszły już, szczęśliwie, w niepamięć. Prawdziwy, oldschoolowy h/c ma wszak wiele wspólnego z thrash metalem, a zupełnie nic z żałosnymi, pozbawionymi talentu, pajacami. Wokalista Roger Miret jest dumny z najnowszego albumu legendarnego Agnostic Front, podobnie jak z postawy ideolo.
HR: Witaj Roger! Wybór studia Erika Rutana nie był oczywisty jak na kapelę hardcorową, nawet pamiętając, ile metalu zawiera wasza muza! Jak się dogadywał z producentem, twoim bratem Freddiem?
Erik to weteran metalowego undergroundu, więc poznali się z Freddiem parę lat temu podczas jakiejś trasy. Pozostali w kontakcie i Freddy wybrał go jako producenta „Empire”, najnowszego krążka Madball. Wygląda na to, że dobrze im się współpracuje. To mój brat zasugerował studio Rutana, gdyż uznał, że zapewni nam takie brzmienie, jakiego oczekiwaliśmy. Miał rację.
HR: Rzeczywiście, brzmienie jest pełne i tłuste, trochę się obawiałem że będziecie przypominać Madball...
Choć jesteśmy rodziną, a nasze zespoły są wycięte z jednego skrawka materiału, udało nam się wykształcić oddzielne style. Wiedzieliśmy, że nie będzie problemu i nie zabrzmimy jak Madball. Nagrywaliśmy z Erikiem, uzyskując właściwe parametry, a Freddy nas nadzorował. Wiedział doskonale, jaki dźwięk lubimy i zrobił swoje. Cały team odwalił kawał znakomitej roboty.

HR: Nie macie na koncie żadnych kloców, więc nie ma mowy o niespodziance – nagraliście bardzo dobrą płytę. Pewne elementy muszą być na każdym krążku: thrashowe i punkowe riffy, tupa-tupa, chórki, krótkie sola, krótkie breakdowny itp. A jednak nie nagraliście dwóch identycznych albumów. Jaką masz na to receptę?
Trudno powiedzieć... Przez te wszystkie lata zaliczyliśmy mnóstwo zmian w składzie. Sądzę, że to o czym mówisz ma z nimi związek. Każdy nowy muzyk przynosi konkretne wpływy. Następnie współpracujemy nad wymieszaniem naszych fascynacji. Na koncertach i w sali prób. Staramy się, aby nasze produkty były najwyższej jakości. Nawet, jeśli lubimy te same kapele, z ich twórczości każdy z nas wyciąga inne wnioski. W naturalny sposób ewoluujemy z każdą płytą. Zależy nam na utrzymywaniu świeżości. Ciągle mamy ambicje przeskakiwać sami siebie. Ewoluujemy, ale pozostajemy wierni naszym korzeniom.

HR: Po zrecenzowaniu „My Life My Way” uważam, że tylko utwór tytułowy to murowany hicior, reszta jest bardzo równa. Chyba ciężko będzie wybrać z niej kawałki do koncertowych setów?
Całej płyty na pewno nie zagramy (śmiech). Będziemy żonglować nowymi numerami i zatrzymamy te, które sprawdzą się najlepiej.
HR: Tekstowo też trzymacie się obranej ścieżki. Prawdziwy hardcore. Oczywiście nie jesteś dziś tą samą osobą, co w 1983 roku, jakie jest dziś znaczenie twoich liryków?
Śpiewam o tym, co dzieje się w dzisiejszym świecie i jak wpływa to na nasze życie. Czasem mieszam do tego politykę, ale raczej pozostaję przy codzienności. Błędy przeszłości uczyniły nas silniejszymi. Uczymy się na nich, dzięki temu żyjemy teraz lepiej. Takie jest przesłanie „My Life My Way”.
HR: Jak się domyślam, bo nie znam hiszpańskiego, „A Mi Manera” nie odstaje pod tym względem od reszty numerów?
Oczywiście! Jest to hołd dla moich latynoskich korzeni.
HR: Nie będę cię wypytywał o wszystkie zmiany składu, tylko o najnowszą. Dlaczego odszedł brat basisty, Steve Gallo?
Opuścił nas w dobrych stosunkach. Postanowił spróbować czegoś innego na niwie muzycznej, więc zdecydował się odejść.
HR: Wspomniałeś o latynoskich korzeniach. Urodziłeś się na Kubie, ile miałeś lat gdy uciekliście do USA?
Gdy miałem pięć lat, przybyłem do Stanów wraz z moją mamą oraz bratem Rudym i siostrą Mayrą. Freddy urodził się już w USA.
HR: Wychowywałeś się w New Jersey, jako nastolatek wyruszyłeś do nowojorskich squatów. Punk był już martwy, jaka motywacja tobą kierowała?
Moim zdaniem punk był wtedy wciąż żywy, kiedy się nim zainteresowałem. Ramones chociażby. Zmieniliśmy go w hardcore, dodając więcej agresji. Zawsze mówiłem, że hardcore to bękart punka. Żyliśmy na squatach, ponieważ chcieliśmy być niezależni i mieszkać po swojemu. W ten sposób nie musieliśmy płacić czynszów. Urządzaliśmy stare budynki po swojemu. Buntowaliśmy się przeciw wszystkiemu, taka była także i moja motywacja.
HR: Żyliście na ulicy, codziennie zagrożony przez lokalny element. Wspominałeś, że w ten sposób uformowała się postawa hardcore. Pamiętasz, w jakich okolicznościach zostałeś skinheadem?
Szczerze mówiąc był to raczej ewolucyjny proces - od punka do skinheada. Na zewnątrz ogolona głowa zamiast irokeza, jak najmniej niepotrzebnych gadżetów... Tym, co mnie przyciągnęło, była etyka klasy pracującej. Zawsze byliśmy i będziemy robotniczą kapelą.
HR: Czy to prawda, że Vinnie zaprosił cię do zespołu po ujrzeniu, jak napierdalasz w moshpicie?
Tak, mówił że zauważył mnie pod sceną, gdy ostro sobie poczynałem. W ten sposób się poznaliśmy. Stigma jest bardzo przyjacielskim człowiekiem, zapoznaje się z każdym wokół. Wpadł na mnie, później sobie parę razy pomogliśmy wstać, a później... Prawie od trzech dekad gramy w jednej kapeli.
HR: Jako zespół skinheadów, musieliście nakopać niejednemu nowojorskiemu metalowi, który nieopatrznie wszedł wam w drogę. Po pewnym czasie publika na koncertach zaczęła się jednak mieszać?
Kiedy byliśmy młodzi, tłukliśmy się wszędzie i z różnymi ludźmi. Tak po prostu wtedy było, musieliśmy walczyć o swoje. Masz rację, zaczepialiśmy metali. Ale kto potrafił się obronić, zostawał przez nas zaakceptowany. Takim sposobem zaczęli odwiedzać nasze koncerty... Wcześniej wywalczywszy prawo wstępu (śmiech).
HR: Około 1986 roku byliście już z thrasherami bardzo zżyci. Kilka tekstów napisał dla was Peter Steele, kogo jeszcze zaliczaliście do grona swoich przyjaciół?
Danny Lilker!!! Przezajebisty gość. Billy Milano... Długo musiałbym wymieniać, nasze sceny się połączyły i graliśmy mnóstwo wspólnych koncertów. Byliśmy częścią wielkiego nowojorskiego podziemia.
HR: Żaden zespół nie zagrał w klubie CBGB’s tyle razy, co wy. Jak się czujesz dziś, gdy widzisz w tym miejscu sklep z damskimi ciuchami?
Serce mnie boli. Nowy Jork nigdy już nie będzie taki sam...
HR: O co chodziło z tym napisem w klubie: „Hardcore zdechł w 1987”?
Gówno! Hardcore jest dziś uznanym gatunkiem muzyki, ponieważ nie przestaliśmy grać! To idioci zdechli w 1987, nie hardcore.
HR: Byliście jedną z pierwszy kapel h/c, które przemyciły do swojej muzy wpływy thrash metalu. Kto pierwszy to zaproponował?
Rob Kabula i Alex Kinon przynosili mnóstwo metalowych pomysłów. Ja i Vinnie zawsze byliśmy hardcorowo-punkową przeciwwagą, co się świetnie sprawdza.
HR: John Joseph powiedział mi że metalowe wpływy zabiły hardcore... Nigdy wcześniej nie spotkałem muzyka, który wygadywałby tyle bzdur. Co sądzisz o jego wojnie przeciwko byłym kolegom z Cro-Mags?
Ech... od lat jesteśmy z nimi kumplami. Postanowiłem nie przyłączać się do tego przedstawienia.
HR: Nie zostałeś wpuszczony do Niemiec podczas pierwszej europejskiej trasy. Dlaczego?
Miałem problem z wizą. Nie miałem wizy! Nikt mnie nie poinformował, że będzie mi potrzebna!
HR: Krótko później miałeś problem z „posiadaniem narkotyków” i wylądowałeś na krótko za kratami. Czy była to jedna z przyczyn rozpadu Agnostic Front w 1993 roku?
Tak, masz rację. Ale były też inne powody. Chciałem być jak najczęściej w domu, by zajmować się moją córką Nadią.
HR: W połowie lat 90-tych termin „hardcore” zaczął być używany do określania muzyki zwanej dziś nu-metalem. Ponieważ było to (i jest) potworne gówno, mniej świadomi metale zaczęli nienawidzić hardcoru...
To były naprawdę złe czasy dla ciężkiej muzyki. Idioci, którzy używali tego określenia, nie rozumieli, że hardcore to jest styl życia, oddolny ruch... O wiele więcej niż sama muzyka.
HR: Co porabiałeś, gdy zespół nie funkcjonował? Kto zapoczątkował reaktywację?
Pracowałem jako mechanik dla firmy Harley-Davidson. Po pracy zaś starałem się być jak najlepszym ojcem. Obaj z Vinniem chcieliśmy powrotu, kochamy muzykę zbyt mocno by od niej odejść. Już w 1996 roku zebraliśmy się z Robem Kabulą i Jimmim Collette. Napisaliśmy „Something’s Gotta Give” i do dziś ciągniemy ten wózek ze Stigmą.
HR: Mieliśmy już do czynienia z Agnostic Front bez ciebie, ale czy jest możliwe funkcjonowanie kapeli bez Vinniego?
Przez bardzo krótki czas także on był poza kapelą. Teraz jednak wychodzi na to, że bez niego nie byłoby zespołu. Jesteśmy jak źle dobrane małżeństwo (śmiech). Pozostajemy razem ze względu na dzieciaki.
HR: Nie zdziwiliście się, gdy Nuclear Blast zaproponowali wam kontrakt?
Skądże. Markus, właściciel firmy, jest naszym fanem od bardzo dawna. Kocha Agnostic Front, więc nie byliśmy zaskoczeni.
HR: Od lat masz uboczny projekt, Roger Miret And The Disasters, z którym grasz street punka. Przyznam szczerze, że nowa płyta wydaje mi się koszmarnie nudna, a lubię zarówno granie kalifornijskie jak i ostrzejsze, np. The Exploited...
Najwyraźniej nie jesteś fanem The Clash, najlepszego zespołu wszech czasów. Zrzynamy od nich na potęgę (śmiech).
HR: W takim razie wszystko jasne, obiecuję że nie odświeżę sobie ich płyt (śmiech). Od niedawna jesteś właścicielem firmy produkującej ciuchy, masz też chyba coś wspólnego z kolekcjonowaniem customowych samochodów?
Tak, firma nazywa się AMERICAN MADE KUSTOM. Prowadzę ją ze wspólnikiem, Toddem Hubertem, który zajął się też oprawą graficzną naszego najnowszego albumu. Mam też klub samochodowy, zwie się RUMBLERS. Buduję samochody. Nie mogę powiedzieć, bym je kolekcjonował... Może kiedyś, jak będę miał za dużo kasy.
Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Zdjęcia: Nuclear Blast
Adres strony internetowej:
Dyskografia:
United Blood (minialbum) 1983
Victim In Pain 1984
Cause For Alarm 1986
Liberty And Justice For... 1987
Live At CBGB (live) 1989
One Voice 1992
Last Warning (live) 1993
Raw Unleashed (kompilacja) 1995
Puro Des Madre (minialbum) 1998
Something’s Gotta Give 1998
Riot! Riot! Upstart 1999
Dead Yuppies 2001
Working Class Heroes (split) 2002
Another Voice 2004
Live At CBGB’s (DVD) 2006
For My Family (minialbum) 2007
Warriors 2007
My Life My Way 2011

Różowa Płyta forever!

ACID REIGN

Howard „H” Smith, znany także pod pseudonimem Keith Platt, to brytyjski komik, który karierę rozpoczynał w wesołym, a jakże, zespole thrashowym Acid Reign. Płyty rzeczonej grupy właśnie zostały wznowione w zremasterowanych wersjach, co było świetną okazją do przepytania byłego wokalisty byłej nadziei Angoli.

HR: Witaj H! Komu zawdzięczamy te piękne reedycje po dwóch dekadach od rozpadu kapeli?
Bryanowi Andersonowi z Lost&Found Records. Skontaktował się ze mną przez myspace, a reszta jest historią, jak mawiają...
HR: Płyty brzmią świetnie, ale czy „Moshkinstein” nie jest nagrany zbyt cicho?
Moim zdaniem brzmi OK.
HR: Nie powiedziałem, że nie... Ale mniejsza z tym. Jestem zaskoczony, że Różowa Płyta pozostała różowa. Dlaczego tym razem nie wykorzystaliście oryginalnej, odrzuconej przez wytwórnię, grafiki? Można było ją zamieścić choćby w książeczce...
Terrorizer uznał w 2008 roku naszą okładkę za najgorszą w historii metalu! To jedyny numer jeden w naszej karierze! No jest różowa. I co z tego? Skoro to Różowa Płyta, zmiana okładki byłaby szaleństwem.
HR: Nie chcieliście urządzać powrotu bez Keva. Dlaczego jest przeciwko, choć zagrał nie tak dawno z reaktywowanym Lawnmower Deth?
Musiałbyś o to zapytać Keva, ale wiem, że nie odpisuje. Cóż mogę rzec? Gdyby to się miało wydarzyć, już byśmy dawno grali. Nie jestem tym zainteresowany, koncentruję się na swojej karierze.
HR: Prawie wszystkie wasze kawałki znalazły się na reedycjach, ale zabrakło świetnego „Sabbath Medley”, znanego z „The Worst Of Acid Reign”...
Zremasterowaliśmy nasze najważniejsze materiały. „The Worst Of” było tylko składanką. Niedawno udostępniliśmy ją do sprzedaży w formie cyfrowej. Powstanie tego krążka, swoją drogą, było czystym przypadkiem. Przeglądaliśmy archiwum po rozwiązaniu kapeli, znaleźliśmy wtedy sporo rarytasów. Zadzwoniłem do wytwórni, której nasz pomysł się bardzo spodobał. Dodam, że nie wynikało to ze zobowiązań kontraktowych...

HR: Patrząc na fotki, byłeś chyba najmłodszy w zespole? Jak wspominasz życie w trasie?
Nie, po prostu wyglądałem jak dzieciak. Wszyscy skończyliśmy szkołę w tym samym czasie, krótko przed podpisaniem umowy z Under One Flag. Uwielbiałem trasy, nigdy ich nie zapomnę, zresztą do dziś jeżdżę z występami, tyle że innego typu.
HR: Graliście z Exodus, Nuclear Assault, Death Angel, Flotsam And Jetsam, Dark Angel, Candlemass... Kogo najlepiej wspominasz i dlaczego?
Gene Hoglan! Do dziś utrzymujemy kontakty, świetny kolo! John Connelly, który zagrał z nami cztery koncerty na gitarze rytmicznej. Danny Lilker. Messiah Marcolin. Cały Re-animator. Exodus, zwłaszcza Zetro. A dlaczego? Ojej, długo by wymieniać...
HR: Byliście wesołą, kolorową bandą. Najlepszym dowcipem jest jednak fakt, iż Gaz Jennings po odejściu z Acid Reign założył smutny, pogrzebowy początkowo Cathedral. Co mu się stało, za dużo Cannabis Indica (śmiech)?
Przepraszam, ale nie mogę wiele pomóc. Gaz nie chce być kojarzony z Acid Reign, jako jedyny były muzyk nie przybył na nasze spotkanie po latach, które miało miejsce w 2009 roku. Cokolwiek powiedziałbym na ten temat, byłoby nieobiektywne.

HR: Zazwyczaj porównywano was do Anthrax, co jest o tyle dziwne, że byliście początkowo naprawdę oryginalni. Pamiętasz jakieś szczególnie nietrafne recenzje?
Każda, która nawiązuje do okładki „Obnoxious”. Że niby róż wpłynął na muzykę? Idioci.
HR: Właśnie, w jakim stopniu mieszany odbiór tej płyty ma związek z okładką?
Pierwsi recenzenci jej nie widzieli, dostaliśmy więc znakomite oceny. Przecież chodzi o pisanie o muzyce! Album wciąż jest popularny, osobiście uważam go za nasz najlepszy materiał. Cóż, skoro niektórzy nie potrafią zrozumieć przesłania okładki, powinni się kurwa zjarać, może wtedy zaczają.
HR: Wasza kariera była krótka, dlaczego rozpadliście się w 1991 roku?
Pięć lat to całkiem długo jak na thrashowy zespół w Anglii. Thrash zanikał u nas. Sabbat rozpadł się tydzień po nas, a Onslaught w następny weekend. Jestem dumny, że tak wiele udało nam się zdziałać. Po prostu byliśmy pierwsi, którzy zwinęli interes.
HR: Czy wasz pożegnalny koncert został profesjonalnie zarejestrowany? Może istnieje szansa na wydanie go?
Nie, nie został. Nigdy, przenigdy nie wydamy już niczego pod szyldem Acid Reign.

HR: „Fani skaczący ze stojaka z koszulkami w korytarzu” piszesz we wspomnieniach zawartych w książeczce „Obnoxious”. Brzmi ciekawie...
Istne szaleństwo. Urządziliśmy wyprzedaż całego naszego towaru. Koszulki po funcie, bluzy po dwa funty. Korytarz był tak zapchany ludźmi, próbującymi je kupić, że ktokolwiek dopchał się do stoiska, nie mógł już wyjść. Nie było innego sposobu poza wdrapywaniem się na stojaki i skakaniem na tłum. Wszyscy byli przenoszeni na rękach, zupełnie jak pod sceną (śmiech). Na koniec wdrapałem się na balkon i stamtąd skoczyłem w tłum fanów (śmiech).

HR: Pozostając przy zabawnych kwestiach, od jakiegoś czasu bycie śmiesznym to twoja praca. Jak osiągnąłeś pozycję „znanego brytyjskiego komika”? Czy takie zajęcie nie sprawia, że w życiu prywatnym człowiek staje się ponurakiem?
Nieee (śmiech). Jestem wyluzowanym i szczęśliwym gościem. Zabrzmię jak nudziarz, ale recepta jest prosta. Mnóstwo ciężkiej pracy, występów przed publicznością, setki godzin spędzonych na pisaniu i dopracowywaniu repertuaru.
HR: Nie planujecie może ponownego wypuszczenia starych wzorów koszulek?
Prawdopodobnie nie, ale to nie zostało jeszcze przesądzone.

HR: „You’ll never know when the nipples will strike” – nigdy nie zrozumiałem co was tak bawi w tym intrze, i o co chodzi z tymi sutkami?
(śmiech) To przeróbka popularnej wówczas piosenki reklamowej orzeszków „KP Nuts”. Dziś jest równie idiotyczna jak wówczas (śmiech).
HR: Dzięki za rozmowę, Keithie Platt!
Nie ma sprawy, Moochos Grasse Arse!
Rozmawiał: Vlad Nowajczyk
Zdjęcia: Acid Reign
Adres oficjalnej strony zespołu: www.acidreign.co.cc
Dyskografia:
Moshkinstein (demo) 1987
Moshkinstein (EP) 1988
Humanoia (singiel) 1989
The Fear 1989
Hangin' On The Telephone (singiel) 1989
Kerrang! Plastic Explosive (split) 1990
Obnoxious 1990
The Worst Of Acid Reign (kompilacja) 1991

THRASH – A LIVING LEGACY

Joe Coleman
To się nazywa maniactwo! Joe Coleman postanowił zgłębić tajemnice nowej fali thrashu. W tym celu przemierzył Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz, rejestrując wypowiedzi młodych muzyków z kilkunastu kapel. Byłoby ich więcej, gdyby nie fakt iż w okolicach Nowego Jorku skradziono mu kamerę z częścią materiału. Zespołu, który się tego czynu dopuścił, oczywiście w filmie nie zobaczycie, podobnie jak tych, które miały pecha znaleźć się na zaginionej taśmie.
Pomimo amatorskiego montażu, dokument ogląda się dobrze. Oprócz pytań oczywistych padają i tak zwane trudne, na przykład o to czy ta fala przetrzyma próbę czasu. Zabawny jest fragment o ciuchach i pozerstwie. Szkoda, że Joe nie rozreklamował swego projektu podczas prac nad nim, wszak na USA thrashowy świat się nie kończy. Ba, większość ciekawych grup pochodzi z innych krajów. Jest szansa na kontynuację, wiadomo – człowiek uczy się na błędach. Więcej na www.myspace.com/joemaiden84
Vlad Nowajczyk

DEEP SWITCH „Nine Inches Of God”

Shadow Kingdom Records
Brzmi jak: heavy- i pudelmetalowy kabarecik
Znakomita okładka, idealnie ilustrująca tytuł płyty. Po otworzeniu grubaśnej książeczki konsternacja – muzycy pomalowani są w jaskrawe kolory i poprzebierani niczym radykalni uczestnicy Parady Równości. Kabaret? Zaiste... Zabawne teksty, dziwaczny imedż i tylko muzyka, niestety muzyka kuleje. Pogrobowcy NWOBHM postanowili w 1986 roku zmieszać zbyt wiele różnistych składników, ale zabrakło dobrego szefa kuchni. Ich kawałki są potwornie, karykaturalnie wręcz niespójne. Od Mercyful Fate, Iron Maiden, Angel Witch, Saxon do najpodlejszych , popowych wręcz balladek, nic tu z niczego nie wynika. Można zaryzykować stwierdzenie, iż piosenki napisano metodą „dowolny patent w dowolnym miejscu, a potem jakoś to będzie”. Nie jest. „Nine Inches Of God” wydane jest pięknie, zawiera dodatkowy krążek z jeszcze bardziej koślawymi wersjami demo i dostarcza trochę masochistycznej przyjemności. Nie na tyle jednak, by kiedyś do tej płyty wrócić. Więcej na www.myspace.com/deepswitch
Vlad Nowajczyk [5] 

CRO-MAGS „Alpha Omega”

Divebomb Records
Brzmi jak: klasyka crossover
Hardcorowi puryści preferują debiut Cro-Mags, ale trudno, by metaluchom nie podobały się ich dwa kolejne krążki. „Alpha Omega” wyszła w 1992 roku i nie odniosła oszałamiającego sukcesu, ale pokazała, że crossover może rozwijać się w zaskakujących kierunkach. W tym przypadku było to oglądanie się na ekscesy Anthraxu. Cromagnons pożyczyli sobie od sławniejszych ziomków wiele. Ogólny klimat z „Among The Living”, rapowe wstawki z „I’m The Man” i „Bring The Noise”. Podstawą pozostał jednak korzenny, nowojorski hardcore. Efektem był album spójny, na bardzo wysokim poziomie, zapraszający do dalszego poszerzania konwencji. Niestety, wyszedł w czasach, gdy sprzężenia flanelowych brudasów były cenione daleko bardziej od szlachetnych riffów. Dziś, gdy pojawił się ponownie, wzbogacony o teledysk, staje się kolejnym przyczynkiem do niekończących się dyskusji przy piwie i nie tylko. Co by było, gdyby Cobain nauczył się strzelać trzy lata wcześniej? Cro-Mags zapewne byliby wielcy, a John Joseph nie miał tak zrytego łba... Więcej na www.cro-mags.com
Vlad Nowajczyk [8.5] 

VILLAIN „It’s Rough”

Arrest Records
Brzmi jak: S.O.D. na metaamfetaminie
Jak w niecałe 15 minut zmieścić 11 kawałków? Zapytajcie Billiego Milano, albo tych młodych złoczyńców z przedmieść Bostonu. Inspiracje aż nadto słyszalne, ale jakaż przyjemność z odbioru ich muzy! Szybkie, pełne gniewu numery oparte głównie na thrashowych riffach, ale i typowo punkowe da się znaleźć („Chains”), nie pozwalają nie machać banią. Krótki i mocarny przegląd wszystkich możliwych wpływów wschodniowybrzeżowego crossover. Świetne brzmienie, ogień z dupy, wypada tego posłuchać! Więcej na www.myspace.com/villainma
Vlad Nowajczyk [7] 

VALPURGIS NIGHT „Psalms Of Solemn Virtue”

Rising Records
Brzmi jak: throom metal!
Trzech Angoli wyskoczyło zupełnie znikąd i nagrało płytę, którą należy ustawić wśród faworytów w kategorii „debiut roku 2010”. Pomieszali klasyczny heavy i doom metal z thrashem, doprawili odrobiną progresu i posypali Alice In Chains, bo przecież tej zacnej kapeli nie należy mieszać z błotem Seattle. Efektem jest album zaskakujący nie tylko świeżością, ale zmianami tempa i nastroju. Przede wszystkim jednak spójny i dojrzały. Fani Angel Witch, Candlemass, Slayera, Alice In Chains powinni już szukać „Psalms”. Kto lubił stary Opeth, również nie będzie zawiedziony. Londyńczycy robią coś podobnego, ale wyłączne w granicach klasycznych gatunków. Posłuchajcie „Broken Spectre” i pokochajcie głos Preachera Edwardsa. Dlaczego zaś „throom”? Muzycy uważają, że ich główne wpływy to thrash i doom... Więcej na www.myspace.com/valpurgisnight
Vlad Nowajczyk [8] 

THRESHER „Here I Am”

Roxx Productions
Brzmi jak: „Master Of Puppets” grany przez późniejszą, w dodatku nawróconą, Metallikę
Zapomniani chrześcijańscy thrashers doczekali się wreszcie wydania swej, zarejestrowanej w 1992 roku, jedynej płyty. Odkładając teksty na bok, bowiem nie są szczególnie kaznodziejskie i nie przeszkadzają w odbiorze, na tym materiale słychać znak tamtych czasów. Ciekawa,niezła  technicznie muza została mocno uproszczona. Zwłaszcza partie bębnów (poza przejściami) są wręcz infantylne. Tylko akustyczne interludia nie doczekały się przearanżowania w duchu „czarnej”. Wszystko jest tu tak bezpieczne, grzeczne i uczesane, że mogłoby trafić na listę przebojów Radia z Ryjem. Wyłącznie dla maniaków. Więcej na www.myspace.com/godsthresher
Vlad Nowajczyk [3.5]